Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historyczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą historyczna. Pokaż wszystkie posty

8/11/2019

Dziennik Anne Frank // Widziałem pięknego dzięcioła



Dziennik Anne Frank, Ari Folman, il. David Polonsky, tł. Alicja Dehue-Oczko, Kamil Budziarz,
Wydawnictwo Stapis 2019.
Widziałem pięknego dzięcioła, Michał Skibiński, il. Ala Bankroft, Wydawnictwo Dwie Siostry 2019.

Trafiłam ostatnio na dwie książki z nurtu literatury wojennej. Pozornie różne, przy bliższym poznaniu mówią tym samym głosem. Jedna cienka, ale bogato ilustrowana, druga obszerna, komiks, ale z dużą liczbą pełnotekstowych wtrąceń. Dwa dziecięce pamiętniki z burzliwych czasów niemieckiej okupacji.

Bałam się "Dziennika Anne Frank", raz bo Anne to ikona Holocaustu, wprawdzie dziecko, ale owiane nimbem niezwykłości, który nie sposób pominąć, dwa, bo popkulturowa forma przekazu, która, choć jak doświadczenie pokazuje, jest bardzo pojemna, skazana jest jednocześnie na dużą dosłowność. Twórcy, Ari Folman i David Polonsky, porwali się w dodatku na bardzo karkołomną formułę wplecenia całych stron dziennika Anne między komiksowe okienka. Do tej pory nie wiem jak to się udało, ale całość czyta się płynnie, bez wrażenia poszarpania. Cytaty z dziennika stanowią komentarz do kadrów, innym razem wstęp do rozdziału, a często samodzielny tekst, który jednak nie powoduje przestoju, ale popycha historię do przodu. Jak przyznają autorzy w posłowiu, skondensowana formuła przekazu wymusiła na nich dokonanie wyboru tekstów oryginalnych, które zaadoptowali na potrzeby komiksu. Starali się przy tym zachować wierność oryginałowi i poruszyć możliwie wszystkie tematy, które Anne Frank zawarła w swoim Dzienniku. Komiksowi nie brak lekkości i dowcipu w portretowaniu zdarzeń i postaci. W kadrach bardzo wyraźnie wybrzmiewa perspektywa samej Anne, jej znajomość świata, wrażliwość i stosunek do ludzi. Ciekawe ujęcia i zróżnicowane projekty plansz przykuwają uwagę, a podobizny bohaterów w udany sposób odzwierciedlają ich rzeczywisty wygląd. Jednocześnie mistrzowski sposób, w jaki oddane zostało całe bogactwo emocjonalne postaci, w powiązaniu z prozaicznością niektórych sytuacji, przywraca im pełnię ich człowieczeństwa, tak łatwo zatartą w odmętach historii. Mimo trudnej tematyki "Dziennik Anne Frank" nie przestaje być komiksem skierowanym do młodego odbiorcy, a w dodatku bardzo przystępnym w formule i treści.

"Widziałem pięknego dzięcioła" niesie w sobie ten sam walor zaadaptowanego pamiętnika. Tym razem jesteśmy w Polsce, w wakacje poprzedzające wybuch wojny i kilkanaście kolejnych wrześniowych dni. Towarzyszymy ośmioletniemu Michałowi w pisaniu nietypowych ćwiczeń z kaligrafii. Treść książki stanowią pojedyncze zdania ilustrujące ten niezwykły czas. Redaktorzy książki zdecydowali się dokonać wyboru wpisów z pamiętnika. Te wyróżnione, zostały zilustrowane przez Alę Bankroft za pomocą rozkładówkowych, barwnych pejzaży, skoncentrowanych na leśnych plenerach. W książce znalazły się również skany oryginałów, dzięki czemu wiemy z czego zrezygnowano. Właśnie trafność, a właściwie chybioność! tych decyzji sprawiła, że w moim odbiorze pamiętnik Michała stał się nieautentyczny, a ja jako czytelnik poczułam się zmanipulowana. Z opisów dni po wybuchu wojny zniknęły te opowiadające o codziennych czynnościach, pozostały tylko dwa informujące o odwiedzinach rodziny, przez co pojawiła się wyraźna cezura, dzieląca normalne życie od nieludzkiego czasu. Również towarzyszące słowom  obrazy stały się bardziej mroczne, o wiele częściej niż na początku spowite tylko nocnym światłem.

Mam poczucie, że zabiegi redakcyjne dokonane na "Widziałem pięknego dzięcioła" pozostawiły ostre szramy na dokumencie historycznym, który wymaga przecież specjalnej delikatności i zachowania w nienaruszonym stanie. Nawet biorąc pod uwagę, że w decyzji o ostatecznym kształcie książki uczestniczył prawdopodobnie sam autor pamiętnika, dokonany wybór ani trochę bardziej mnie nie przekonuje. W tym samym czasie komiks historyczny o Anne Frank widzę jako świetną furtkę dla małego odbiorcy, by w przystępny sposób zrozumiał wojnę w jej obu aspektach - i tym powszednim, i tym tragicznym.


"Dziennik Anne Frank"

"Widziałem pięknego dzięcioła"

"Widziałem pięknego dzięcioła" 


5/28/2019

Kolumb


Kolumb. Całkiem inna historia, Artur Domosławski, il. Gosia Herba, Egmont 2019.

Wyłuskałam "Kolumba", spośród nowo wydanych tytułów "Czytam sobie", po ilustracjach zamieszczanych przez Gosię Herbę na Instagramie. Wyjątkowo jak na artystkę wyłącznie czarno-białych, a w tej świeżości artystycznej ekspresji jednocześnie bardzo vintage. Treść zaskoczyła mnie w drugiej kolejności. Również in plus. Ale po kolei.

Trzeci poziom Serii to dla autorów prawdziwa wolnoamerykanka. Ponad dwa i pół tysiąca wyrazów i możliwość stosowania wszystkich głosek stanowi ogromny luksus, a dla czytelników okazję do przeczytania pełnowartościowej, czytelnie zaprojektowanej książki, bez skrótów i językowej ekwilibrystyki.

Za napisanie "Kolumba" zabrał się Artur Domosławski, reportażysta, amerykanista, znany m.in. z głośnej biografii "Kapuściński non-fiction". Właściwy człowiek na właściwym miejscu, biorąc pod uwagę tematykę i fakt, że autor słynie z tego, iż nie waha się w swoich książkach silnie forsować własnych poglądów. Podobnie stało się i tym razem, co zresztą wyszło książce na dobre. "Kolumb" napisany jest z pazurem, a jednocześnie lekko i sugestywnie. Autor skutecznie rozprawia się z mitem odkrycia Ameryki i otwarcie pokazuje, z czym dla rdzennych Amerykanów wiązało się krzewienie cywilizacji zachodniej, które zapoczątkowali przybyli wraz z Kolumbem osadnicy. Książka to jednocześnie odważna polemika z amerykańskim Dniem Kolumba i próba pokazania, że wielkość bohatera nie zasadza się na odwadze lecz czynach i to one powinny przesądzać o jego wielkości.

Gosia Herba swoimi rysunkami bardzo ciekawie nawiązała do historycznych akcentów książki. Monochromatyczne ilustracje przypomniały mi klasyczne drzeworyty Rychlickiego z lat 60., opublikowane w "Klechdach domowych". Ten styl to prawdopodobnie nie przypadek, bo autorka chętnie wykonuje również prace pokrewną metodą linorytu.

"Kolumb", dzięki świetnej oprawie graficznej i oryginalnemu podejściu do tematu, stał się moją ulubioną pozycją z półki "Czytam sobie". Kibicuję zatem dalej rozwojowi serii i czekam na więcej ciekawych nazwisk wśród grona autorów. Zapraszanie "dorosłych" pisarzy, to być może ryzykowny, ale z pewnością ciekawy eksperyment.






6/27/2018

Borka i Sambor. Myszy



Borka i Sambor. Myszy, Elżbieta Żukowska & Karol Kalinowski, Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie 2018.

Razem z Borką i Samborem udajemy się ponad tysiąc lat wstecz, do wczesnosłowiańskiej osady,  rządzonej twardą ręką przez gnuśnego Popiela. W grodzie pojawia się konflikt. Obowiązkowe pobory zboża przeprowadzane przez zarządcę stają się zbyt częste i bardzo dotkliwe, a mieszkańcom zaczyna grozić głód. Jak sobie poradzą w tej sytuacji i co z tym wszystkim mają wspólnego myszy? Tymczasem wodnik, który w pierwszym tomie komiksu połknął magiczne jajo, uległ sile nieznanego czaru. Czy uda mu się odzyskać dawną postać i co się stało z wyplutym przez niego tajemniczym przedmiotem?

Elżbieta Żukowska i Karol Kalinowski kontynuują swoją opowieść, niezmiennie trzymając się historii przekazanej przez Galla Anonima. Czytelnicy poznają lepiej zasady panujące w grodzie, relacje między mieszkańcami oraz członków rodziny Piasta i Popiela. Robi się poważnie, bo na naszych oczach rozgrywa się pierwsza  na polskich ziemiach potyczka o władzę. Autorzy nie pozostają jednak ślepi na potrzeby młodego czytelnika i okraszają całość niezbędną dawką przygody i starosłowiańskiej baśniowości.

Stylistycznie komiks trzyma się obranej wcześniej ścieżki. Prawdopodobnie z braku dostatecznej ilości materiału historycznego, fabuła zanadto nie przyspiesza, akcja pozostaje jednak dynamiczna dzięki dość krótkim scenom, które, żeby nie zgubić wątku, trzeba śledzić z dużą uwagą. Bywa z tym trudno, zwłaszcza że w ośmiu kadrach, grafik, kolorując lineart, pomylił kolor czapeczki Borki, ubierając ją w nakrycie głowy Sambora. Zrobiło się z tego powodu trochę zamieszania, biorąc pod uwagę, że to rezolutne rodzeństwo jest do siebie uderzająco podobne.

Dodatkowa pochwała należy się twórcom za czytelny krój pisma, który w przypadku komiksów dla najmłodszych naprawdę nie jest obojętny. Krótkie, nieprzegadane, dynamiczne dialogi dobrze się czytają, a język, mimo że lekko stylizowany, wciąż pozostaje czytelny.

Więcej o "Borce i Samborze" tutaj.





5/20/2016

Mieszko, ty wikingu!


Mieszko, ty wikingu!
Grażyna Bąkiewicz
il. Artur Nowicki
Nasza Księgarnia 2015









Była taka książka, nie wiem czy pamiętacie, wydana w 2014 roku przez Wydawnictwo W Drodze pt. "Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu". Napisała ją Zofia Stanecka i jak już kiedyś wspominałam na Mcz wyszła jej naprawdę zacnie. Od tej pory autorka kaja się i zapewnia, że będą następne części przygód dzieciaków, które tunelem pod Wisłostradą przechodzą do przeszłości, a my cierpliwie czekamy, bo co nam pozostaje oprócz dopytywania się i czekania.

Tymczasem po piętach depcze autorce inna polska pisarka, Grażyna Bąkiewicz. Ma już na swoim koncie dwa tytuły o królach Polski wydane przez Naszą Księgarnię w serii "Ale historia..." ("Mieszko, ty wikingu!", "Kazimierzu, skąd ta forsa?") i zbliżoną tematycznie książkę "Mówcie mi Bezprym", spod szyldu siostrzanej serii Wydawnictwa Literatura.

Z ciekawością sięgnęłam po "Mieszka", bo  przypadkiem opisuje dokładnie ten sam okres historii Polski co "Domino i Muki", czyli początki państwa polskiego i chrzest Polan. Nie wiem czy w rocznicę tych wydarzeń uprawniona byłaby uwaga o kopiowaniu pomysłów, pewnie nie, bo temat w naturalny sposób jest dość nośny, wszak nie da się jednak pominąć milczeniem faktu, że zbieżność jest ewidentna.Mamy więc znowu książkę, w której grupa młodocianych bohaterów przenosi się w czasie i uczestniczy w wydarzeniach historycznych, z tą różnicą że u Staneckiej dzieci wyruszają z czasów nam współczesnych, a u Bąkiewicz cofają się z przyszłości, za pomocą futurystycznej szkolnej ławki, która stanowi naukowy eksperyment ekscentrycznego nauczyciela historii. W warstwie narracyjno-graficznej pojawia się też ciekawy element w postaci mini komiksów - żartobliwych opowiadań, rozładowujących nieco powagę tematu, a jednocześnie stanowiących sprytny wytrych do zaserwowania ciekawostek spoza programu historii dla szkoły podstawowej.

Bąkiewicz i Stanecka pomimo zbieżności mają jednak inny pomysł na przedstawienie tematu. Stanecka bardziej koncentruje się na religijnym aspekcie wydarzeń, wysuwając na plan pierwszy postać św. Wojciecha i jego męczeńskiej śmierci oraz zmiany mentalnej z jaką wiązała się chrystianizacja. Bąkiewicz uważniej przygląda się Mieszkowi, jego stosunkom z sąsiadami, wątpliwościom związanym z jego pochodzeniem i przyczynom dla których źródła historyczne nie zawsze są godne zaufania. Książki się uzupełniają i warto przeczytać je obie.

"Mieszko" dla mniej wprawnych czytelników może jednak okazać się wyzwaniem, bo książkę charakteryzuje typowo polski potoczysty styl powieściowy, w którym zdanie na kilka linijek jest normą a nie wyjątkiem. Czytając kwieciste opisy, miałam z tyłu głowy pytanie jak pogodzić ten język z komiksowymi wstawkami i dużym krojem pisma. Czy ośmiolatki będą gotowe na czytanie, a dziesięciolatki nadal chętne by po niego sięgnąć? Odnoszę wrażenie, że przedział wiekowy 10-14 lat, to jednak zbyt ambitne założenie ze strony Wydawcy.

Mimo że podróże w czasie to wątek dość oklepany i wykorzystany już na różne sposoby, nowy trend w postaci mini lekcji historii niezmiernie mnie cieszy. Nawet ja nadrabiam szkolne braki. Na dodatek z przyjemnością.






5/16/2014

Wojna na Pięknym Brzegu


Wojna na Pięknym Brzegu

Andrzej Marek Grabowski
il. Joanna Rusinek
Wydawnictwo Literatura 2014














 
Joli bord oznacza po francusku piękny brzeg, a w wersji spolszczonej to Żoliborz - nadwiślańska dzielnica Warszawy, przedwojenny przyczółek warszawskiej inteligencji, pełen kamienic i starych willi otoczonych drzewami. Podobno tu Powstanie zaczęło się jeszcze przed godziną W.

"Wojna na Pięknym Brzegu" stanowi kolejną książkę z serii "Wojny dorosłych - historie dzieci", która odkrywa przed czytelnikami szczegóły wojennej codzienności widzianej oczami dziecka. Pozornie nie wnosi nic nowego, ale dokłada nowy element do układanki składającej się na obraz tamtego świata. Książka powstała na podstawie autentycznych przeżyć matki autora, ma więc walor dokumentacyjny, którego nie sposób przecenić. Bardzo lubimy tę serię i chętnie do niej sięgamy jeszcze z jednego powodu: w delikatny i przemyślany sposób pokazuje zjawiska i rzeczywistość wojenną, tłumaczy trudne słowa i niezrozumiałe fakty. Mam przy tym wrażenie, że te książki czyta się czujnie i miękko, jakby stąpało się po polu minowym. Ja w każdym razie co chwilę ukradkiem zerkam na Tomka, obserwując jego reakcje. Próbuję namacać grunt i sprawdzić, który temat warto podjąć w rozmowie, a co na razie zostawić.

Kiedy Najstarsza była w jego wieku czytaliśmy "Jarek i Marek bronią Warszawy" Cezarego Leżeńskiego. Czytaliśmy, to za dużo powiedziane. Brnęliśmy przez trudną fabułę szukając tego, co seria Literatury podaje teraz na talerzu. Żałować można tylko, że owocna współpraca wydawnictwa z Muzeum Powstania Warszawskiego pozwala nam zajrzeć jedynie do stołecznych domów. A jak podczas Wojny żyły dzieci na wsi, a w innych miastach? Czy było im łatwiej, czy trudniej? Z jakimi problemami musiały się zmierzyć? Te zagadnienia nadal czekają na swoje literackie odsłony.

Grabowski nie boi się trudnych tematów. Z "Wojny na Pięknym Brzegu" dowiemy się o łapankach, egzekucjach pod murem, nieudanej ucieczce z Pawiaka i realiach leczenia w polowych szpitalach. Mimo to w książce nie brakuje tego, czym świat dziecka jest przepełniony nawet w nieludzkich warunkach: beztroskiej zabawy, podwórkowych przyjaźni a nawet zupełnie głupich pomysłów. Dla młodszych czytelników opowieść o kilkuletniej Krysi może być dobrą zaprawą przed "Arką czasu" Szczygielskiego. "Wojna na Pięknym Brzegu" pięknie domyka bowiem obraz Warszawy, tym razem oglądanej spoza Muru.

3/17/2014

Arka czasu


Arka czasu
czyli wielka ucieczka Rafała od kiedyś przez wtedy do teraz i wstecz
Marcin Szczygielski
il. Daniel de Latour
Wydawnictwo Stentor 2013











 

Wczoraj minął dokładnie rok od wręczenia nagród w III edycji Konkursu Literackiego im. Astrid Lindgren na współczesną książkę dla dzieci i młodzieży. Grand Prix konkursu i pierwsze miejsce w kategorii wiekowej 10-14 lat zdobył Marcin Szczygielski za książkę "Arka czasu". W poprzedniej edycji Grand Prix i pierwszą nagrodę w tej samej kategorii za książkę "Czarny młyn" otrzymał, a jakże, również Szczygielski. A pod koniec ubiegłego roku "Arka czasu" otrzymała również wyróżnienie Polskiej Sekcji IBBY w konkursie Książka Roku. Kilka dni temu natomiast media ogłosiły kolejny sukces: Nagroda Zielonej Gąski przyznawana przez Fundację Zielona Gęś im. K. I. Gałczyńskiego, tym razem za najnowszą książkę "Czarownica piętro niżej", o której więcej można przeczytać tutaj. Oczywiście nie wymieniam innych mniejszych i większych wyróżnień, jakie przypadły  Szczygielskiemu w poprzednich latach. Po prostu jest ich za dużo. Znamienne jednak jest, że odkąd zdecydował się pisać dla dzieci i młodzieży, święci triumfy. Znacząco również wybija się ponad średnią współczesnych pisarzy dla najmłodszych. Ma przy tym atut, którym kasuje konkurencję: potrafi pisać dobre książki dla nastolatków, co w ostatnich latach okazuje się być rzadko spotykaną umiejętnością.

Nie jestem bezkrytyczną fanką autora. Lubię jego książki dla dzieci za świetne pomysły, dość dobrze skonstruowaną fabułę oraz dojrzały styl. Przeszkadzają mi niedopracowane zakończenia, które psują efekt i pozostawiają niedosyt. Przyjemność czytania Szczygielskiego to dla mnie przede wszystkim radość kontaktu z pięknym językiem, którym autor operuje bezbłędnie. Odnoszę wrażenie, że w epoce krótkiej wiadomości tekstowej, wciągająca, nie skąpiąca słów narracja zaczyna być rzadkim towarem. Szczygielski w "Arce czasu" udowadnia, że nie poddaje się panującym trendom. Robi to lepiej niż w "Czarownicy piętro niżej". Może z uwagi na delikatny temat, a może z powodu bardziej misternie utkanej fabuły, "Arka czasu" płynie (sic!) niespiesznie jak opowieść dziadka siedzącego w fotelu.

Kiedy dowiedziałam się, że "Arka czasu" to książka o Holocauście, miałam obawy, czy nie będzie drastyczna. Inaczej zareagowała Najstarsza, zachęcona pozytywnymi opiniami zasłyszanymi w szkole, na czytanie nastawiała się od kilku tygodni. Ku mojemu zaskoczeniu, świat za murem warszawskiego getta, gdzie rozgrywa się większość wydarzeń, okazał się nie zarzucać czytelnika obrazem nieludzkich scen. Autor zręcznie lawiruje pomiędzy niedopowiedzeniem a obserwacją z perspektywy dziecka. Obraz jaki kreśli jest podszyty strachem i niepewnością, ale mimo to przyjazny i swojski. To bardzo ciekawa wizja getta, okupacji i codzienności, która obca dla nas, dla głównego bohatera stanowi jedyny znany świat. Szczygielski wprowadza do opowieści elementy baśniowe z pogranicza snu i jawy. Mami nas historią tajemniczego wehikułu, który pozwala poruszać się między przyszłością, teraźniejszością a przyszłością. Z pozoru senna wizja, splata się z losami bohatera w taki sposób, że nie da się wykluczyć, iż wydarzyła się naprawdę.

Kiedy uciekam z kilkuletnim Rafałem z getta, ciarki przechodzą mi po plecach, a na karku czuję powiew wojny. Jak bardzo realne jest to uczucie w obliczu wydarzeń, które od kilku tygodni rozgrywają się za naszą granicą. Szczygielski nie głaszcze nas po głowie i nie zapewnia, że tamten etap jest już za nami, że sojusze, porozumienia i układy są gwarancją wiecznego pokoju, a wnioski z minionych wydarzeń możemy schować do kieszeni.

"Dlatego trzeba pamiętać. Pamięć pozwala nam wystrzegać się raz już popełnionych błędów, a powtarzać to, co już raz się udało"  M. Szczygielski, Arka Czasu

"Arka czasu" to lektura obowiązkowa dla każdego. Jej wartość tkwi w szacunku do życia i tego co się ma. Żeby ściskająca za gardło scena z dziećmi kopiącymi bochenek chleba nigdy nie działa się naprawdę.