Pokazywanie postów oznaczonych etykietą angielska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą angielska. Pokaż wszystkie posty

6/26/2014

Wind-up Bus

Wind-up Bus
Usborne House 2013
Znacie to? Przychodzicie z dzieckiem do biblioteki a ono chce wybrać samo. Z Sadzonką jest łatwiej. Ostatnio bez problemu zgodziła się na podmiankę "czegoś" co wyjęła ze skrzynki, na "Pana Maluśkiewicza". Ze starszymi bywa trudniej. U nas uwaga skoncentrowana jest przeważnie na komiksach Giganta - to Najstarsza i Bobie Budowniczym - to oczywiście Tomek. W księgarni zwykle szukamy kompromisów, bo w grę wchodzą już konkretne kwoty.

W wyniku takiego kompromisu na półce Tomka stanął "Wind-up Bus". Zwykle nie kupujemy książek zabawek, zgodnie z zasadą, że lepsze jest wrogiem dobrego: dodatkowe puzzle się gubią, baterie wysiadają, wypadają magnesowe obrazki i książka trafia do kąta. "Wind-up Bus" nie wyróżnia się na tym tle, ale jest na pewno ciekawą alternatywą dla wysłużonych londyńskich breloczków z autobusem, taksówką lub budką telefoniczną. To typowa pamiątka z podróży o nieco bibliofilskim zabarwieniu. Mamy więc duży format (31 x 24 cm), gruby karton, cztery rozkładówki z charakterystycznymi punktami miasta oraz nakręcany autobusik, który porusza się po krętej trasie. Na dodatek każda z czterech tras stanowi duży puzzel, który można wyjąć i połączyć w całość na podłodze, tworząc pokaźnych rozmiarów tor. Angielskiego tu niewiele, czytania jak na lekarstwo, ale cieszy oko jako przyjemna książka obrazkowa, tym razem tylko do oglądania i zabawy, oraz kolorowe repetytorium z podstawowych wiadomości o Londynie. Przyznam, że takie gadżeciarskie publikacje o miastach z czysto pragmatyczno-promocyjnych pobudek, chętnie zobaczyłabym również w polskim wydaniu, zwłaszcza u progu wakacji. A skoro już o nich mowa, życzymy Wam ciekawych książkowych odkryć, ale przede wszystkim dużo odpoczynku i radości.


3/23/2014

Pora na potwora vs. Flip Flap Farm


Pora na potwora

Aleksandra i Daniel Mizielińscy
Wydawnictwo Dwie Siostry 2013


Flip Flap Farm
Axel Scheffler
Nosy Crow 2013





Późnym latem zeszłego roku, po sukcesie świeżo wydanego "Mapownika" i napływających szeroką falą informacjach ze świata o znakomitym odbiorze "Map", pojawiła się zapowiedź "Pory na potwora". Pomyślałam sobie, że Mizielińscy robią mały przerywnik w żmudnej pracy kartografa. Przerywnik, który w skali ich twórczości nie kosztuje wiele pracy, a jest dość efektowny i na pewno chwyci. Wczesnojesienna premiera, kiedy przyjechała już do księgarni, nie zaskoczyła mnie ani na plus, ani na minus. Była dokładnie taka, jaką odebrałam ją z wydawniczych zapowiedzi. I oczywiście słowa zachwytu od razu pojawiły się zewsząd. Pozycja duetu Mizielińskich jest (zasłużenie) tak wysoka, że nie wypada czepiać się i doszukiwać.







Należę do tych nielicznych fanów Autorów, których "Pora na potwora" nie uwiodła. Nie przyciągnęła też na dłużej uwagi nikogo w moim domu. Choć doceniam niebanalne litografie i pomysł na wykorzystanie hybryd, które wszak już w starożytności inspirowały artystów, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że książka powstała w pośpiechu. Zupełnie niedopracowany zdaje mi się pomysł tworzenia nowych nazw, które z uwagi na ograniczony repertuar "trzyliterowych" zwierząt, prowadzą do powstania słów (sic!), które ciężko jest wymówić.


Całkiem inaczej do tego zadania podszedł Axel Scheffler, ilustrator "Gruffala" i "Miejsca na miotle", którego książka oparta na tym samym pomyśle ukazała się prawie jednocześnie z "Porą na potwora" i muszę powiedzieć, że bardzo przypadła mi do gustu. Charakterystyczny styl Schefflera to bez wątpienia jego przepustka do przyciągnięcia uwagi o wiele młodszych czytelników (Sadzonka lubi ją oglądać), ale nie w tym rzecz. Dwudzielna, w tym przypadku, struktura pozwoliła autorowi na pobawienie się słowami w ciekawszy sposób, tworząc neologizmy w pełnym tego słowa znaczeniu. Połączenie krowy i psa to przecież kres albo piowa, zależnie która cześć zwierzęcia znajdzie się na górze, a która na dole.




Scheffler pokusił się również o napisanie dwustrofowych, dowcipnych wierszyków z krótką charakterystyką zwierząt, które w przypadku hybryd dają dodatkowy zabawny efekt.



Jeśli porównamy obie książki, co zwróci naszą uwagę? Oba nazwiska dają gwarancję świetnego, sprawdzonego warsztatu i stylu, jednak Mizielińscy w "Porze na potwora" eksperymentują na granicy bezpieczeństwa. Robią to, na co pozwolić sobie mogą tylko wypróbowani autorzy, którzy przychylność czytelników mają gwarantowaną. Biorą na warsztat trudną w odbiorze technikę, która prawdopodobnie nie cieszyłaby się taką popularnością, gdyby nie sprawdzone nazwisko. Jednocześnie proponują zabawę słowną, która nie jest najwyższych lotów, a przy okazji wymaga znajomości liter (trudno oddać ten koncept przy głośnym czytaniu). Scheffler natomiast wybiera bezpieczniejszą drogę, wykorzystując zwierzęta, które czytelnicy znają z kart jego książek. Czyni za to dodatkowy wysiłek i dokłada warstwę tekstową, która wzbogaca ofertę książki i obniża wiek docelowego odbiorcy. Czy nie przedwczesne są zatem słowa zachwytu nad "Porą na potwora"? Jak daleko sięga bezkrytyczność czytelników?

3/10/2014

Where's Wally?


Where's Wally? The Totally Essential Travel Collection
Martin Handford
Walker Books 2011

















Przed Wami książka, która sprawiła mi ostatnio bardzo dużo przyjemności. "Gdzie jest Wally?" kojarzył mi się zawsze z archetypem książki obrazkowej do wyszukiwania. Marzyłam, żeby kiedyś poznać go bliżej, przekartkować, posmakować, mieć na własność. I wreszcie jest! Leży na moim nocnym stoliku i mogę bez przeszkód rozkoszować się "wyszukiwanką" w samej jej najgłębszej esencji. Na dodatek kolekcja kieszonkowa zbiera w sobie wszystkie dotąd wydane zbiory obrazków z Wallym (powstawały w latach 1987-2010), a jest ich siedem! To naprawdę sporo, jeśli weźmie się pod uwagę, że każda część składa się przeciętnie z dwunastu rozkładówek. 

Na początku podeszłam do "czytania" systematycznie strona po stronie, ale już po kilku dniach dałam spokój, bo ciekawość gnała mnie na przód. Wbrew temu, czego się spodziewałam zadanie nie polega tylko na odnalezieniu Walliego. W wariancie podstawowym mamy do odszukania jeszcze psa (a właściwie jego ogon, bo psa nigdy nie widać w całości!), czarodzieja, Wendę - przyjaciółkę Walliego i Odlawa (czarny charakter) oraz aparat fotograficzny, lornetkę, zwój papieru, klucz i kość. W każdej części odrobinę zmodyfikowano proces poszukiwań, dodając zadania specjalne. Może to być na przykład odnalezienie jednej (nieopisanej) postaci, która pojawia się na wszystkich obrazkach albo znalezienie ośmiu rycerzy na polu bitwy, jedynie na podstawie kształtu ich cieni. W moim przypadku dodatkową trudność stanowi mały format zbliżony do A5, toteż bywa, że odszukanie kości w gąszczu szczegółów graniczy z cudem i można się przy tym nabawić bólu głowy. Gdyby komuś było mało, każdy zbiór obrazków zawiera zakładkę, na której znajduje się długa lista dodatkowych rzeczy do odnalezienia, np. słomka do picia, mężczyzna w spódnicy, czy pięć osób czytających jedną gazetę. Bywają też tak absurdalne strony, jak ta, na której przedstawiono kilkadziesiąt prawie identycznych kopii głównych bohaterów książki, ale za każdym razem tylko jedna z nich jest autentyczna!

Wally nie przekonał niestety do siebie moich dzieci. Najstarsza poddała się po pierwszych oględzinach, zapewniając uprzejmie, że postara się wkrótce wrócić do tematu. Faktem jest, że potrzeba autentycznego zaangażowania, żeby z Wallym dobrze się bawić. Poszukiwania bywają żmudne, ale dają niemało satysfakcji. A sama książka, ze swoją półtwardą żółtą okładką, czarną gumką i nienaganną typografią jest prawdziwą ucztą dla oka.



1/15/2014

365 Penguins

365 Penguins
Jean-Luc Fromental and Joëlle Jolivet
Abrams Books for Young Readers 2006






















Równo dwa tygodnie temu, w noworocznych życzenia pisałam o "365 pingwinach" z ilustracjami Joëlle Jolivet (znanej w Polsce m.in. jako autorka "Zoologii" wydanej przez Egmont) i SĄ!, leżą u mnie na stole i popiskują po angielsku. Uśmiechy i podziękowania ślemy do nieocenionego prywatnego kuriera, który z narażeniem zdrowia przetransportował ten ponadwymiarowy pakunek w podręcznym bagażu. Popiskujące w mowie Szekspira pingwiny to wprawdzie nie to samo co polskie wydanie, ale dajemy radę.

Co się dzieje w domu, w którym codziennie pojawia się jeden nowy pingwin? Łatwo to sobie wyobrazić, ale jeszcze lepiej zobaczyć. Biało-czarne ilustracje z pomarańczowo-niebieskimi akcentami aż kipią od pingwinów. Krótkie teksty dostarczają dodatkowo matematycznych wyzwań i po chwili czujemy się jak pełnoprawni mieszkańcy książkowego domu - kręci nam się w głowie od nadmiaru wrażeń. Książka jest dość gruba jak na picturebook, co dodatkowo potęguje absurdalną jazdę bez trzymanki po dużych, zapingwinionych stronach. Na koniec dowiadujemy się nagle, że jeden z bohaterów różni się od reszty pewnym szczegółem. Oglądanie można zacząć od początku.

Siła książki tkwi w poczuciu humoru, któremu trzeba dać się uwieść. Ci, którzy mu się nie poddadzą, pewnie utkną w połowie tej skomplikowanej matematycznej wyliczanki. Wytrwałych czeka nagroda. Książka niesie ze sobą nienachalne, ekologiczne przesłanie, które dobrze równoważy zaskakujące, ironiczne zakończenie.

Więcej o przygodach pingwinów autorstwa Fromentala i Jolivet w książce "10 Little Penguins" (poleca je Stasiek).
Kusi nas również kalendarz adwentowy z 24 (sic!) pingwinami.








12/17/2013

How to Wash a Woolly Mammoth

How to Wash a Woolly Mammoth
Michelle Robinson
il. Kate Hindley
Simon & Schuster












Za każdym razem, gdy widzę na ulicy umorusanego w błocie golden retrievera, teriera, pudla albo innego przedstawiciela kudłatej psiej rasy, zastanawiam się, co robi jego właściciel po przyjściu do domu. Ponieważ mam na stanie tylko dwa krótkowłose koty, które na szczęście rzadko wymagają kontaktu z wanną, moje doświadczenie w codziennej higienie dużych włochaczów jest czysto teoretyczne. A co wtedy, gdy kąpieli potrzebuje prehistoryczny mamut i trzeba go wykąpać w zupełnie współczesnej łazience?

Ilustrowany przewodnik "krok po kroku" może się okazać niezastąpioną pomocą w tym trudnym choć radosnym przedsięwzięciu. Jak zwabić zwierzaka do wanny? Czy użyć podnośnika, a może wystarczy ciasteczko? Uwaga na pianę! Mamuty nie lubią piany w oczach! Potrafią uciec na drzewo, a wtedy... kąpiel trzeba zacząć od początku.

Przerażony wzrok mamuta mówi sam za siebie: zgadzam się na wszystko! A dziewczynka jest dla odmiany gotowa na wszystko i nie zawaha się nawet wtedy, gdy najskuteczniejszym sposobem okaże się po prostu wspólna kąpiel.

Dowcipne ilustracje i prosty tekst to jak zwykle niezastąpiony przepis na dobrą książkę dla najmłodszych. Mała bohaterka według nas wygląda bardzo swojsko. Przypomina nam postacie narysowane ręką Ewy Poklewskiej-Koziełło.

Komplet mamucich kosmetyków poraził nas różnorodnością! Mogłaby mu go pozazdrościć niejedna elegantka.







5/11/2013

Playtime Piano Book











Playtime Piano Book
il. Kate Merritt
Ladybird 2005
www.ladybird.co.uk


Taką książkę mieliśmy już kiedyś. Zużyta do szczętu, została z żalem wyrzucona do śmieci. Wychowaliśmy na niej półtora dziecka. Przez kilka lat nie było szansy na kolejną. Aż tu kilka tygodni temu upolowałam następczynię, z innym zestawem piosenek, ale jak się okazało, równie atrakcyjną. I choć wyznaję zasadę, że książki są do czytania i oglądania, a nie do zabawy, dla tej robię wyjątek. Po naciśnięciu jednego z dziesięciu obrazkowych przycisków możemy wysłuchać melodii tradycyjnych angielskich piosenki dla dzieci, tzw. nursery rhymes. Po tej prezentacji klawisze pianinka podświetlają się kolejno na różowo i każdy sam  może odegrać melodię. Kolejna lampka zapala się dopiero, gdy poprzedni klawisz zostanie wciśnięty, dzięki czemu można grać w swoim tempie i powoli dochodzić do perfekcji. Każdy klawisz jest dodatkowo oznaczony kolorem, który odpowiada kolorom nut w środku książki. Na kolejnym etapie doskonalenia gry, można więc samodzielnie "przeczytać nuty" i odnaleźć odpowiedni klawisz na klawiaturze. Uwaga, ta zabawa naprawdę wciąga i jak się okazuje jest równie atrakcyjna dla 10-latki i 5-latka, a jak mogłam się przekonać poprzednim razem, nawet spokojnemu dwulatkowi przyniesie dużo radości.



świecący klawisz

spis utworów: Teddy bear, teddy bear; Row, row, row your boat; Hey, diddle, diddle; Mary had a little lamb; Heads and shoulders, knees and toes; Down by the station; There's a hole in my bucket; The wheels on the bus; Little Miss Mufflet; Twinkle, twinkle, little star.