7/07/2020

Był sobie dwa razy Baron Lamberto


Był sobie dwa razy Baron Lamberto, czyli tajemnice wyspy San Giulio, il. Ewa Poklewska-Koziełło, tł. Jarosław Mikołajewski, Muchomor 2020 (wydanie II).

Twórczość Rodariego znana jest w Polsce od lat. Polskie przekłady ukazywały się zwykle chwilę po ich włoskich premierach. Aktywny i przekonany do idei, włoski komunista Rodari zyskał przychylność polskich cenzorów lat 50. i 60. Jednak "Był sobie dwa razy Baron Lamberto" dotarł do naszych czytelników dopiero w 2004 roku, za sprawą debiutującego chwilę wcześniej wydawnictwa Muchomor.

Jeśli wierzyć baśniom, zwykle ich bohaterowie "byli sobie raz", tak często zaczynają się tradycyjne utwory o prostej konstrukcji, rozgrywające się w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie. A co jeśli komuś zdarzyło się "być dwa razy"? Gianni Rodari przywołuje znany baśniowy motyw, żeby z pełną premedytacją zabawić się nim na oczach czytelników. Ten tytuł to ostrzeżenie. Ta absurdalna, a wręcz groteskowa historia nie ma nic wspólnego z typowym konfliktem dobra i zła. Skądinąd trudno się tu nawet doszukiwać jednoznacznie pozytywnych i negatywnych postaci. Rodari, u schyłku swojego życia, bohaterem książki uczynił starca-milionera, właściciela dwudziestu czterech banków, cierpiącego na dwadzieścia cztery choroby, który w poczuciu bezsilności, za radą egipskiego fakira, sięga po nietypowy sposób osiągnięcia nieśmiertelności. Zatrudnia grupę osób, które codziennie i bez ustanku powtarzają jego imię, doprowadzając do tego, że Baron Lamberto zaczyna młodnieć.

Rodari akcję książki umieszcza w autentycznym miejscu (zdjęcie powyżej), w tle pokazując typową atmosferę małego włoskiego miasteczka. Pikanterii całej historii dodaje wątek dwudziestu czterech bandytów, którzy siłą próbują przejąć majątek barona i negocjujących z nimi dwudziestu czterech bankierów oraz postać siostrzeńca Ottavia, oczekującego (bynajmniej nie biernie) na śmierć bogatego wuja. Barwne przepychanki z towarzyszeniem lokalnych paparazzi i ciekawskich mieszkańców Orty przypominają włoskie filmy gangsteskie z minionego wieku. Egocentryczny i bierny Baron Lamberto, żyjący w dostatku na prywatnej wyspie, to dla Rodariego świetna okazja by wytknąć uprzywilejowaną pozycję arystokratycznych rodów i bezrefleksyjne utrwalanie własnej pozycji. Czytelnik targany niepohamowaną fantazją autora co i raz próbuje szukać głębszych motywacji bohaterów, wciąż jednak potyka się o niskie pragnienia i nieistotne konflikty. I mimo że Lamberto ostatecznie faktycznie "był sobie dwa razy", autor zdaje się nie pochwalać tego chwilowego zwycięstwa. Oddaje zakończenie walkowerem, zachęcając czytelników, żeby na własną rękę dopisali historię.

Absurdalność tej śmiesznej skądinąd historii, przy jednoczesnym potężnym nagromadzeniu klisz i aluzji sprawia, że "Był sobie dwa razy Baron Lamberto" jest fantastyczną książką do wspólnego czytania. Jedak z całą pewnością nawet dorosłym trudno będzie odnaleźć i zrozumieć wszystkie smaczki, które Rodari przemycił, zwracając się do powojennego pokolenia włoskich rodziców. Bogaty, dowcipny język polskiego przekładu to zasługa Jarosława Mikołajewskiego. Ilustracje zaś stworzyła Ewa Poklewska-Koziełło. Niestety trudno docenić ich kunszt, ponieważ blady czarno-biały druk słabo eksponuje ich walory. Duża szkoda, że wydawca nie zdecydował się pozostać przy kolorowych rysunkach z pierwszego wydania powieści. 

6/22/2020

Mój przyjaciel Percy, Buffalo Bill i ja


Mój przyjaciel Percy, Buffalo Bill i ja, Ulf Stark, il. Magdalena Kucharska, tł. Katarzyna Skalska, Zakamarki 2020.

 To już kolejne nasze spotkanie ze szwedzką trylogią na motywach wspomnień Ulfa Starka, z dzieciństwa spędzonego na przedmieściach Sztokholmu. Trzecie, ostatnie i jak zwykle bardzo "chłopakowe".
  
Kiedy ktoś mnie pyta o książkę dla chłopca, zawsze na pierwszym miejscu wskazuję "Percy'ego". Mimo wielu krytycznych opinii z jakimi się spotkałam, że obsceniczna, że brzydkie słowa i nieodpowiednie wzorce zachowań, to właśnie tę nieskrępowaną niegrzeczność traktuję jako jej podstawowy atut. Stark faktycznie bardzo niebezpiecznie lawiruje na granicy dobrego smaku, jednak autentyczność i pewna przyjemna chropowatość świata przedstawionego sprawia, że od kilku lat czytam go swoim dzieciom z prawdziwą przyjemnością.

Trylogia Ulfa Starka to po prostu literatura inicjacyjna, z całą nieporadnością, jaka towarzyszy chłopakowi wchodzącemu właśnie w zwariowany, pełen kompleksów i ideałów wiek nastoletni. Autor mierzy się z własnym dojrzewaniem, przypadającym na lata 50. XX wieku, z niebywałą lekkością. Pierwszoosobowa narracja w czasie przeszłym nie pozostawia złudzeń, że bohater i autor to ta sama osoba, ale Stark idzie o krok dalej. Przedstawia czytelnikom nie tylko perspektywę nastoletniego, szczerze naiwnego siebie sprzed lat, ale przecedza wszytko przez sito ironii powstałe z biegiem lat.

Przez wszystkie części serii z przyjemnością obserwowałam ewolucję jaką przechodziła przyjaźń Ulfa i Percy'ego. Dość szybko okazało się, że naiwny Ulf i cwany Percy to mieszanka wybuchowa, która potrzebuje czasu, by stworzyć razem coś dobrego. I faktycznie tak się dzieje, mimo że w praktyce obu chłopców więcej dzieli niż łączy. Autor serwuje czytelnikom ciekawą próbkę rozwarstwienia szwedzkiego społeczeństwa, które niedostrzegalne dla bohaterów, w realny sposób dawało o sobie znać w wielu aspektach ich wspólnego funkcjonowania. Dziecięcy narrator stoi obok Ulfa, zadbanego dziecka dentysty, któremu do szczęścia brakuje co najwyżej trochę więcej swobody.  W tym samym czasie dorosły Ulf Stark bardzo czujnie, choć delikatnie sugeruje czytelnikom, że przedwcześnie dojrzały Percy musi się w tym czasie mierzyć z niezaradnym życiowo ojcem i obojętną, zamkniętą we własnym świecie matką. Ta podwójna perspektywa to kolejny powód dla którego po trylogię Ulfa Starka po prostu trzeba sięgnąć.

Przy tym wszystkim, świat powieści napisanej w latach 90. XX wieku, nadal pozostaje światem uniwersalnym, do którego każde dziecko może się odwołać i, wbrew moim początkowym sugestiom, dotyczy to nie tylko chłopców. To świat nieskrępowanej zabawy, nieograniczonych marzeń, prostoty i radości płynącej z najprostszych rzeczy. Świat, który wspominamy i jakiego po cichu byśmy chcieli dla własnych dzieci.

Ps. Rysunki do polskiego wydania z gracją i prostotą stworzyła Magdalena Kucharska. To taki nieimportowany (sic!) element, który jest dodatkowym, dużym atutem książek.


1 część
>> Magiczne tenisówki mojego przyjaciela Percy'ego<<

2 część
 >>Mój przyjaciel szejk w Stureby<<










 

6/10/2020

Piżamorama. Warszawa


Piżamorama. Warszawa, Frederique Bertrand & Michael Leblond, red. Tatiana Audycka-Szatrawska,Wytwórnia 2020.

Ombro cinema, inaczej zwana kinegramem, to stara i bardzo prosta technika animacji wykorzystująca złudzenie optyczne.  Wystarczy kartka oraz folia i już jesteśmy w XIX wieku. No nie do końca. To przecież współczesna Warszawa.

Dotąd z dużym dystansem podchodziłam do francuskiej serii "Piżamorama". Książka zabawka? To nie dla nas. Jak bardzo się myliłam okazało się, kiedy książka znalazła się na naszym stole. Każdy chciał się bawić. Nawet małoczcinkowy ojciec, który chwyta każdą książkę o Warszawie, i tym razem nie został w tyle. Nawet ja, która podobne eksperymenty, kwituję zwykle krótkim: "no i co z tego, że się rusza". Bo ombro cinema w wydaniu "Piżamoramy"nie polega tylko na prostym przełożeniu strony. Ten teatr trzeba tworzyć samemu.

Folia z równo nadrukowanymi paskami działa jak okienko, w którym na zmianę pojawiają się i znikają pewne kolorystyczne i kompozycyjne sekwencje. Dzięki bezwładności wzroku, czyli cesze która sprawia, że jeszcze przez chwilę po odebraniu bodźca widzimy obraz, który wywołał, jesteśmy w stanie połączyć w całość poszczególne obrazy, które powstają podczas przesuwania folii. To my decydujemy, którą część strony wprowadzamy w ruch i od nas zależy na ile precyzyjne będzie złudzenie optyczne, któremu się poddamy.

Francuski duet artystów funduje nam wycieczkę po Warszawie, którą dobrze znamy, niezależnie od tego, czy mieszkamy tu na stałe, czy tylko wpadamy w odwiedziny. Podobno  pracę nad książką poprzedziło kilka dni zwiedzania miasta pod opieką ekipy wydawnictwa Wytwórnia. Bardzo wyraźnie widać, że autorzy zaakcentowali w książce wszystkie turystyczne evergreeny, które powinny się znaleźć w dobrze zaprojektowanym przewodniku-pamiątce ze stolicy. Tak też widzę tę książkę i chciałabym móc ją znaleźć w punktach informacji turystycznej, muzealnych sklepikach i budkach z pamiątkami. Wyraźnie widać też jednak, że i oni mieli swoje ulubione miejsca, które wypadły najatrakcyjniej, np. świetnie zanimowane warszawskie muzeum neonów.

Książkę bardzo silnie cechuje ruch, ale nie koniecznie tylko ten związany z miganiem świateł miasta. Warszawa cała wiruje. W kołach rowerów, pawich ogonach, pierzastych chmurach, wiślanych wirach, czy korku na rondzie de Gaule'a. Nawet Kopernik wrzuca swoje wirujące dwa grosze ze schematem układu słonecznego. Zachwyca mnie główny bohater, jako jedyny spośród wszystkich postaci występujących w książce jest wyraźny. Narysowany dobrze zaostrzonym ołówkiem na kartce z zeszytu w linię wybija się ponad resztę szczegółów. Samotny podróżnik przez sen jak Max z książki Sendaka. I podobnie jak tam, tekst nie zaburza wizualnej uczty, która rozgrywa się na kartach książki. Pozostaje poetyckim komentarzem.




6/06/2020

Books, Bücher, Libros, Livres // maj 2020



Ray (Lucek)
Marianna Coppo
Tundra, 40 s.
wiek odbiorcy: 4+


Na końcu korytarza, w pobliżu schodów, znajduje się szafa. Mieszka w niej Lucek, który jest żarówką. Lucek spędza większość czasu w ciemności, co jest dość nudne, jeśli nie wiesz, czym ten czas wypełnić. Tak nudne, że Lucek zwykle zapada w sen bez snów... Wszystko zmienia się, kiedy pewnego dnia zostaje przeniesiony do latarenki i zabrany w podróż życia. Budzi się w znacznie większej szafie (na zewnątrz), otoczony niesamowitymi rzeczami - zbyt wieloma, aby móc je zliczyć. Wszystko jest wyjątkowo duże. Lucek nigdy dotąd nie czuł się tak mały. Rano dokonuje niesamowitego odkrycia, które na zawsze zmieni jego życie.

Humorystyczna książka obrazkowa o przygodach żarówki, która wyrusza w oświecającą podróż, autorstwa uznanej autorki i ilustratorki "Petry".







Diary of a Young Naturalist (Dziennik młodego przyrodnika)
Dara McAnulty
Little Toller Books, 224 s.


"Dziennik młodego przyrodnika" jest zapisem zmian zachodzących w świecie 15-letniego Dary McAnulty'ego. Cały rok, począwszy od wiosny, Dara spędza w swoim domu w Irlandii Północnej, oddając się pisaniu. Żywe, sugestywne i poruszające wpisy z jego dziennika dotyczące związku z dziką przyrodą i tego jak widzi świat, są szczere w swoim wyrazie.
„- Aspergera / autyzm zdiagnozowano u mnie  w wieku pięciu lat. W wieku siedmiu lat wiedziałem już, że jestem zupełnie inny. Przyzwyczaiłem się do izolacji. Moja nieumiejętność przedostania się do świata piłki nożnej czy Minecraft nie była tolerowana. Wtedy też zaczęło się prześladowanie. Natura stała się czymś więcej niż ucieczką; stała się systemem podtrzymywania życia. Pisząc tę książkę - wyjaśnia Dara - doświadczyłem wyzwań, ale także odczułem niesamowitą radość, ciekawość i podekscytowania. Dzieląc się tą podróżą, noszę w sobie nadzieję, że ludzie wszystkich pokoleń, nie tylko trochę lepiej poznają autyzm, ale także docenią spojrzenie dziecka na naszą delikatną i zmieniającą się biosferę”.


Seepferdchen sind ausverkauft (Koniki morskie się skończyły)
Constanze Spengler, il. Katja Gehrmann
Moritz Verlag-GmbH, 48 s.
wiek odbiorcy: 5+


Co robi dziecko pozostawione same sobie?
Tata Mikiego pracuje w domu, ale jest zawalony robotą. Obiecana wizyta nad stawem wydaje się co raz bardziej oddalać! Aby zyskać trochę oddechu, tata pozwala Mikiemu na zakup zwierzaka ... Rozpoczyna się cudownie burzliwa przygoda, podczas której,  nie robiąc sobie nic z widoku zestresowanego taty, zwierzęta, jedno po drugim zaczynają pojawiać się w mieszkaniu! Za myszą do mieszkania wprowadza się pies, za psem foka, za foką pingwin, za pingwinem papuga, a na koniec mały, ale bardzo muzykalny słoń... Czytanie tej książki to wielka przyjemność - zarówno dla czytelników, jak i słuchaczy!










Woodpecker (Dzięcioł)
Chingyen Liu, il. I-Tsun Chinag
Reycraft Books, 40 s.
wiek odbiorcy: 4+


Dziewczynka z mózgowym porażeniem dziecięcym czuje się uwięziona w ciele i niezdolna do komunikacji. Kiedy nauczycielka sztuki przypina do jej głowy pędzel, dziewczyna zaczyna malować swoje myśli i uczucia, otwierając swój świat.
Ta książka oparta jest na prawdziwej historii.

















What Happens Next (Co się później zdarzy)
Claire Swinarski
HarperCollins, 256 s.
wiek odbiorcy: 8+


Abby McCourt ma obsesję na punkcie astronomii. Teoretycznie powinna być zachwycona perspektywą nadchodzącego zaćmienia słońca, ale nie jest. Po tym, jak jej starsza siostra Blair została odesłana z powodu zaburzeń odżywiania, Abby złapała doła. By pozbyć się bólu związanego z nieobecnością siostry, pomaga odwiedzającemu miasteczko astronomowi w wytropieniu jego dawno zaginionego teleskopu. Chociaż w zamyśle ma to odciągnąć umysł Abby od tęsknoty za Blair, to co odkryje, może zbliżyć ją do siostry bardziej niż wydawało jej się to możliwe.









Jag var superhjälte, säger vi! (Mówiłem, że byłem superbohaterem!)
Emma Adbåge
Alfabeta, 26 s.
wiek odbiorcy: 3+


Kiedy Nils przychodzi do przedszkola, jest tam również Pia. Zazwyczaj Nils chce się bawić z Jocke w superbohaterów. Kiedy Nils decyduje, że będzie Batmanem, Pia chce być kotkiem. Pia ciągle wymyśla nowe, naprawdę zabawne rzeczy, które mogą zrobić tylko koty. Nils prawie wariuje! Jednak kiedy Jocke w końcu się pojawia, musi być Batmanem, ponieważ teraz to Nils chce być kotkiem.

Sprytna książka z nieoczekiwanym zwrotem akcji, w której młodsze dziecko swoją wyobraźnią zaskakuje i zdobywa szacunek starszego dziecka.













 Zamieszczone opisy książek oraz zdjęcia pochodzą z materiałów wydawców. 
 Tłumaczenie: Mała czcionka.

6/03/2020

Truchlin


Truchlin, Vojtěch Matocha, il. Karel Osoha, tł. Anna Radwan-Żbikowska, Afera 2020.

Czeski thriller dla nastolatków zatrzymał mnie w fotelu na kilka wieczorów. W gruncie rzeczy stało się to nie za sprawą trzymającej w napięciu akcji, ale z powodu tajemnicy. Praska dzielnica, w której czas stanął w miejscu wymyka się spod kontroli. Co stoi za jej istnieniem i dokąd zmierza?

"Truchlin" Vojtěcha Matocha był dla mnie dużym zaskoczeniem. Pomysł na książkę, w której w prawdziwym mieście pojawia się dzielnica jak ze snu, od początku wydawał mi się ekscytujący. Pachniał powieściami Rafała Kosika, którego bardzo cenię, a który już od dawna z powodzeniem wplata wątki fantastyczne we współczesne warszawskie plenery. Matocha cofnął nas w przeszłość i w sam środek czeskiej Pragi wrzucił steampunkową dzielnicę, w której z nieznanych przyczyn współczesna technologia nie chce działać. Spodziewałam się przygodówki dla dzieci, a dostałam cały czas dość naiwną, ale napisaną bez taryfy ulgowej, miejscami dość brutalną, powieść dla młodzieży.

Potyczki trójki nastolatków z grupą lokalnych mafiosów przypominają  przejażdżkę na rollercoasterze, któremu wysiadły hamulce. Zasadniczo już po kilku pierwszych rozdziałach przestajemy zwracać uwagę na prawdopodobieństwo zdarzeń. Wszystko dzieje się tak szybko, a dzieciaki pokonują tak niewyobrażalne przeszkody, że starczyłoby na kilka żyć w dobrej grze strategicznej. Gdyby chcieć sprawdzić karty, znalazłoby się parę momentów niekonsekwencji, które pozwalają autorowi uratować bohaterów przed niechybną śmiercią, ale końcowa konkluzja powieści, która zasadniczo zmienia sens intrygi, rekompensuje drobne nagięcia fabuły. "Truchlin" to powieść z pomysłem i czuć to na każdym kroku.

To również książka świetnie wydana. Dobrej jakości papier, udany projekt graficzny i nastrojowe ilustracje sprawiają, że czyta się ją z dużą przyjemnością. Podobnie przekład, czego dowodem jest choćby niebanalna gra językowa oryginalnym tytułem "Prašina" (prašivý - parszywy, gnijący), również nie pozostawia w niedosycie. Z zainteresowaniem czekam na kolejną część powieści. Być może zagadka Truchlina odkryje jakieś drugie dno.


5/28/2020

Którędy do Yellowstone?


Którędy do Yellowstone? Dzika podróż po parkach narodowych, Aleksandra i Daniel Mizielińscy, Wydawnictwo Dwie Siostry 2020.

Mizielińscy z komiksem nie byli dotąd kojarzeni. Lata dłubania w książkach edukacyjnych musiały ich jednak sprowadzić również na te ścieżki. Komiks i talent autorskiego małżeństwa to mieszanka wybuchowa, która wypaliła. Poznajcie "Którędy do Yellowstone?".

Jeśli kiedykolwiek mieliście problem z przebrnięciem przez pełną informacji i szczegółów książkę non-fiction, witajcie w klubie. Nie każdy ma w sobie wystarczająco dużo cierpliwości i determinacji, żeby przeczytać encyklopedię od deski do deski. Mizielińscy pokonali niemożliwe i "Którędy do Yellowstone?" skończyłam w jeden wieczór. Fabuła osnuta jest wokół podróży po parkach narodowych pary zwierzaków z Puszczy Białowieskiej - wiewiórki Uli i żubra Kuby - w asyście marudnego gołębia Filipa. Katalizatorem wyprawy staje się list od bizonicy Dakoty, która śle zaproszenie do Stanów. Podróż niespodziewanie nabiera tempa, gdy okazuje się, że amerykańskiej kuzynki chwilowo nie ma w domu i trzeba jej szukać aż w dalekich Chinach.

Mizielińscy bardzo wprawnie łączą komiksowe kadry z informacjami przyrodniczo-historycznymi, cały czas nie wychodząc poza przyjętą konwencję. W praktyce oznacza to, że komiks trwa nadal, mimo że raz na jakiś czas historia umyka na boczny tor dygresji i przez chwilę odciąga nas od przygód bohaterów. Jedyny formalny przerywnik stanowią plansze z charakterystyką poszczególnych parków narodowych oraz wyimki z notatnika Uli, w którym znajdują się rysunki charakterystycznych dla danego obszaru gatunków roślin. Co ciekawe, rośliny umieszczone w notatniku w większości przypadków, zachowują skalę jeden do jednego względem autentycznych okazów, przez co jestem w stanie wybaczyć autorom kolejny nieporęczny format książki, który nie mieści się na standardowej półce w biblioteczce.

Plus przyznaję też książce za posuniętą do granic łopatologii przejrzystość wykładu teoretycznego. Jak dowcipnie i obrazowo wyjaśnić mechanikę ruchu słońca i występowania dnia i nocy polarnej, korzystając z pomocy komiksowych dymków i polarnego niedźwiadka? Albo opowiedzieć o rożnych teoriach dotyczących migracji prehistorycznego przodka żubra i bizona? Okazuje się, że z komiksem to żaden kłopot.

Mizielińscy znowu rozbili bank i dam się porąbać na kawałki, że "Którędy do Yellowstone?" w różnych przekładach odbędzie równie satysfakcjonującą podróż dookoła świata jak jej bohaterowie. Mam nadzieję, że autorzy przy tej okazji nie zaprzepaszczą szansy, by książka stała się ambasadorką naszej małej Białowieży. Trzymam kciuki.







5/20/2020

#instant / Amelia i Kuba. Złota karta


Kakao rozpuszczalne instant lub dla chętnych kawa, modny Instagram, aparaty Instax, a w tym wszystkim pokolenie instant. Musi być szybko, krótko i na temat.  Zaczynamy.


 "- Wydaliśmy dwadzieścia tysięcy złotych - poinformował  resztę. - Czas na spłatę mamy do północy. (...)
- To trochę straszne - szepnęła dziewczyna. (...)
- Straszne to by było, gdybym nie sprzedał fabryki maseczek - wtrącił Albert. - Mielibyśmy do zapłacenia dziesięć razy więcej".


 Zastanawiam się, kiedy kultura popularna odpowie zmasowanym natarciem na obecną, bądź co bądź totalnie absurdalną, sytuację na świecie. Podobno odbiorcy strawy duchowej od początku pandemii chętnie sięgają po książki o epidemiach (sprzedaż "Dżumy wzrosła w Polsce pięciokrotnie!)  i filmy katastroficzne na kanałach streamingowych. Popyt rodzi podaż.

Rafał Kosik zareagował szybko. Fabuła najnowszego tomu "Amelii i Kuby" zbudowana jest wprawdzie na motywie legendy o Złotej Kaczce, bokiem przedziera się już jednak kichający ojciec Kuby i Mi (alergia? wirus?) oraz dochodowa inwestycja w postaci udziałów w fabryce maseczek. Wszystko podane jest niezwykle subtelnie i  z właściwym dla Kosika poczuciem humoru, a biorąc pod uwagę wczesnowiosenny termin premiery, prawdopodobnie dopracowywane było w dużym pośpiechu. Trudno nie ulec czarowi Złotej Kaczki, która twierdzi, że liczą się tylko szybkie decyzje.


5/12/2020

Kropka i kreska


Kropka i kreska, Véronique Cauchy, il. Laurent Simon, Wydawnictwo Kropka 2020.


"Kropka i kreska" to picturebook wizytówka, żartobliwe nawiązanie do nazwy oficyny, która powstała na początku tego roku, jako dziecięca marka wydawnicza Marginesów. Ciepło witam Kropkę. Dobrze widzieć, że w tym trudnym dla kultury czasie jest miejsce i szansa na rozwój.

Nie powiem, że książka nie była dla mnie zaskoczeniem. Na początek spodziewałam się fajerwerków. Tymczasem "Kropka i kreska" to bardzo bezpieczny debiut wydawniczy, który może trafić w gust w miarę szerokiego grona czytelników. To ciepła, sympatyczna historia skierowana do najmłodszych odbiorców, śmiała artystycznie, w klimacie lekko retro, ale nie tworząca niepotrzebnej bariery. Mam przy tym poczucie, że sam koncept historii nie jest nowy. Czarna kropka spotyka białą kreskę i zaczynają się bawić. Powstaje huśtawka, śmigło, ślimak. Potem zapraszają przyjaciół. Możliwości jest co raz więcej. Drzewa, parasol, wreszcie całe miasto. 

Automatycznie przypominają  się podobni książkowi bohaterowie: "Wielka historia małej kreski" (Serge'a Bloch), "Panna Kreseczka" (Chotomskiej i Butenko), a w końcu "Kropka z błędem" (Tarska i Solak). Kiedy do miasta zjeżdżają się kolorowe kropki i kreski, niebiesko-biało-czarna dotychczas książka rozkwita feerią barw, bo przecież siła tkwi w różnorodności i dobrej współpracy. Jedna z moich ulubionych książek, "Dzień, w którym kredki się zbuntowały" Olivera Jeffersa, raczy czytelników podobnym zakończeniem. Zbuntowane kredki dają się namówić na współpracę i tworzą razem fantastycznie kolorowy rysunek. Sukces kredek, czy w tym wypadku kształtów, to również wizualna przyjemność dla czytelników.

"Kropka i kreska" nie jest książką świeżą i dla dorosłego może okazać się nieco nudną lekturą do wspólnego czytania, bo  przy swojej wtórności nie wnosi do historii kompletnie nic nowego. Co nie znaczy, że najmłodsi nie polubią odważnych, szczerych i przyjacielskich figur geometrycznych. Wszak piękno tkwi w prostocie.