10/14/2016

Płetwal błękitny


 

Płetwal błękitny
Jenni Desmond
Łajka 2015


"Płetwal błękitny" - książka zaskoczenie. Z pozoru artystyczny picturebook, przy bliższym poznaniu pomysłowa książka non-fiction stworzona z myślą o najmłodszych. Taka dwoistość nobilituje, przyciąga uwagę, dostarcza przyjemności z czytania. Przewodnikiem po świecie płetwala jest chłopiec, który tak jak my otwiera książkę o wielorybach, mało tego - to jest właśnie nasza książka. Za jego przyczyną opuszczamy historię fabularną i wchodzimy w bardzo prostą, a jednocześnie bardzo plastyczną opowieść popularnonaukową. W chłopcu odnajduję alter ego popularnego bohatera Sendaka. Znowu przekraczamy próg dziecięcego pokoju, znowu wsiadamy do łodzi, gdzie świat wyobraźni zaczyna mieszać się z rzeczywistością. Tym razem jednak dziki stwór jest tylko jeden, a my z każdą kolejną stroną poznajemy go lepiej i oswajamy.

Odwołując się do rzeczy i zjawisk znanych czytelnikowi, Jenni Desmond bazuje na obrazowych porównaniach, doskonale trafiających do wyobraźni. Dzięki nim tajemniczy płetwal nabiera realnych kształtów i rozmiarów: waży tyle co 55 hipopotamów, jego serce jest wielkości małego auta, a w swojej paszczy pomieści nawet 50 osób. Przy tym wszystkim nie połknie jednorazowo nic większego od grejpfruta. Krótkie, treściwe opisy zrównoważone fascynującymi ilustracjami zapraszają dzieci do świata, który przeważnie jest dla nich niedostępny - świata faktów bazujących na niezrozumiałym słownictwie i niewyobrażalnych liczbach. Desmond podnosi dzieci do rangi partnerów w odkrywaniu tego świata. Daje im narzędzia do poznawania go na własną rękę.

Płetwal na ilustracjach autorstwa Desmond tak naprawdę rzadko uchwycony jest w perspektywie innych przedmiotów. Dopiero rysunki w połączeniu z tekstem mówią o skali wielkości tego zwierzęcia. Największe wrażenie robi wbrew pozorom nie sugestywna ilustracja przedstawiająca gromadkę dzieci rozlokowaną w jego szczęce jak na wygodnym balkonie, ale realnych rozmiarów oko płetwala. A może fakt, że oba rysunki znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie. Pewne rozczarowanie stanowi tylko papier polskiego wydania, nieco zbyt śliski, bez potrzeby odbijający światło i psujący efekt głębi odcieni. Nie ma na świecie rzeczy idealnych.







10/08/2016

Pikotek chce być odkryty & To nie jest las dla starych wilków


Pikotek chce być odkryty & To nie jest las dla starych wilków
Tomasz Samojlik
Widnokrąg & Kultura Gniewu 2016











Te książki nieprzypadkowo leżą obok siebie. Na pierwszy rzut oka tworzą zgrany duet. Aż się uśmiechnęłam, kiedy po raz pierwszy zetknęłam je ze sobą. "Pikotek" dla Sadzonki, a "Las" dla Tomka. Samojlik udowadnia, że potrafi myśleć o każdym odbiorcy - małym i dużym.

"Pikotek chce być odkryty" jest bardzo nowatorski. To pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy. Zarówno treścią jak i formą wymyka się prostym skojarzeniom o książce dla dzieci. Waham się zresztą, czy jest to jeszcze książka obrazkowa, czy już komiks... w zasadzie też obrazkowy, bo w dymkach przecież goszczą same rysunki. Do tej pory pisałam o komiksach dla najnajów głównie w kontekście komiksu niemego ("Co robi nasz Bobik?") lub takiego, który da się bez zbędnych zabiegów czytać na głos ("Pippi się wprowadza i inne komiksy"). Tymczasem Samojlik otworzył nową perspektywę, zupełnie inną, ale równie czytelną.

Książka ma formę harmonijki, która rozkłada się na długość dobrych kilku metrów. Czytanie to wędrówka razem z Pikotkiem przez długi las i nieskończone rozmowy jego mieszkańców. Obrazkowe oczywiście. Sam bohater jest bardzo tajemniczym stworzeniem, o zagadkowym rodowodzie (pikotek - to słowo używane na określenie pętelki robionej szydełkiem). Jego obecność wpędza pozostałych mieszkańców lasu w niemałą konsternację. Staje się jednak okazją do wielu rozmów. Jak zwykle u Samojlika można zaczerpnąć ze zdroju wiedzy - no, powiedzmy ze źródełka. "Pikotek" dostosowany jest poziomem do młodszych przedszkolaków, a w sposobie przekazywania informacji przypomina mi "Rok w lesie" Emilii Dziubak - nienachalny i z pomysłem.

"To nie jest las dla starych wilków" ma formułę znaną czytelnikom komiksów o Ryjówce ("Ryjówka przeznaczenia", "Norka zagłady", "Powrót Rzęsorka"). Niemniej mam wrażenie, że autor idzie o krok dalej. Książka podzielona jest na krótkie rozdziały tytułami nawiązujące do klasyki światowego kina. W treści pojawiają się aluzje do scen z filmów, ale nie to jest najistotniejsze. Samojlik stara się na przykładzie wydarzeń opisanych w komiksie rozpracować różne zagadnienia świata przyrody. Chyba jeszcze żaden komiks jego autorstwa nie poruszył na raz tylu naukowych zagadnień. Z satysfakcją stwierdziłam, że mimo tak dużego formalnego obciążenia, "To nie jest las dla starych wilków" ma w sobie dużą lekkość, której czasami brakowało w serii o Ryjówce. Dialogi są swobodne i niewymuszone, jak zwykle u Samojlika inteligentnie dowcipne i przemyślane. Dzięki temu komiks może trafić do szerokiego grona odbiorców.

Kompetencje naukowe i talent komiksiarza gwarantują książkom Samojlika niezachwianą pozycję na rynku, a nam, jak pokazuje "Pikotek", świeżą dawkę zaskoczeń na najwyższym poziomie. Zasługują bez wątpienia na to, żeby tropem innych świetnych polskich książek dla dzieci wyruszyć na podbój rynków zagranicznych. Trzymamy kciuki.









9/26/2016

Ariol

Ariol
Emmanuel Guibert & Marc Boutavant
Adamada 2016













I znowu Marc Boutavant. Tym razem w komiksie. Wprawdzie okładka "Ariola" nie od razu zdradza rodzinne koligacje z "Edziem" i "Mukim w podróży dookoła świata", dwiema wydanymi w Polsce książkami dla najmłodszych, sygnowanymi przez francuskiego ilustratora, po otwarciu raczej nie będziemy czuli się zawiedzeni. Boutavant postawił na wyraźną kreskę konturową, zupełnie niespotykaną w rysowanych przez niego książkach obrazkowych, ale jednocześnie nie wyzbył się swojej skłonności do wyraźnych kolorów. Efekt wizualny daje więc sporą przyjemność estetyczną, ale sam scenariusz komiksu nie pozostaje w tyle.

O ile zwykle nie padam na kolana przed francuskimi książkami dla dzieci, Ariol naprawdę mnie urzekł. Pierwszy tom z bogatej serii, która mam nadzieję stanie się udziałem również polskich czytelników, składa się z dwunastu krótkich opowiadań z niebieskim osłem w roli głównej. Wciąż nie wiem, na czym dokładnie polega sprytny zabieg, który sprawia, że choć bohaterami komiksu są zwierzaki, autor nie powielił schematu prostej antropomorfizacji, z którą mamy do czynienia w typowych kreskówkach. Nasi bohaterowie to de facto ludzkie  postacie zaopatrzone w zwierzęce głowy i to ta hybryda sprawia, że zachowują się jak ludzie, ale jednocześnie wiele ich cech osobowych to konsekwencja ich zwierzęcego gatunku. To dlatego Ariol poważnie zastanawia się, czy to prawda, że osły są mniej rozgarnięte od innych zwierząt i czy Ramono jest brudasem, bo jest świnią. Do schematu nie pasuje mu jednak koń Stępak, wyjątkowo nierozgarnięty kumpel z klasy, a jednocześnie reprezentant najbardziej cenionego przez chłopaków gatunku. Lawirowanie między schematami i wyjątkami od nich to tylko jeden z elementów komiksu o Ariolu. Zdecydowanie bardziej istotne są odwołania do sytuacji z dziecięcego pokoju, podwórka, szkolnej klasy. Bardzo archetypiczne i uniwersalne, dowcipne, często wręcz rozczulające. Niejednokrotnie pozbawione przebiegu zdarzeń, a skupiające się na samej rozmowie. Jestem pod urokiem rodziców Ariola. Reprezentują ten typ, z którym chciałoby się bliżej poznać i ten poziom cierpliwości, który samemu chciałoby się osiągnąć. Opis porannego budzenia Ariola i śniadaniowych negocjacji jest do bólu prawdziwy, mimo że jednocześnie lekko przerysowany dla wzmożenia efektu.




Podoba mi się tłumaczenie komiksu. Wprawdzie nie wszystkie imiona zostały przełożone (w tym imię głównego bohatera), tłumacz pokusił się o różne gry słowne, nawiązujące do cech postaci (patrz: foto skrzydełka). Ponieważ do polskich dzieci trafiła najpierw kreskówka, niektórzy poznali już Ariola pod imieniem Antoś. Prawdopodobnie jednak dążenie do międzynarodowej unifikacji sprawiło, że w wersji książkowej Ariol pozostał Ariolem. Nie mam o to pretensji.







9/20/2016

Stłuc świnkę


Stłuc świnkę
Etgar Keret
il. David Polonsky
WAB 2016











Niełatwo napisać, krótką historię, która nie popadając w banał, dotyka najdelikatniejszych strun wrażliwości, w dodatku na różnych poziomach. "Stłuc świnkę" oddaje hołd wszystkim tym, którzy choć raz w życiu niesłusznie zostali oskarżeni o małostkowość, będącą w istocie najdoskonalszym przejawem wielkoduszności. Książka Kereta jest rodzajem lekcji, której nie sposób po prostu zapamiętać, przyswoić i zastosować. Keret nie proponuje gotowego morału, nie wiedzie czytelnika od tezy do uzasadnienia, nie ocenia. "Stłuc świnkę" jest opowieścią o odpowiedzialności, od której się nie ucieka, miłości, która umie dać wolność i determinacji, która jest w stanie pokonać każdą przeszkodę.

Sugestywne ilustracje idealnie oddają charakter opowieści i stają się pomostem, dzięki któremu łatwo dotrzeć z nią do naprawdę małego czytelnika. Prowokacyjna, wzruszająca, dająca do myślenia.

- Czy jest jeszcze jedna taka książka? Może być na przykład druga część - podsumowała kilkukrotną lekturę czteroletnia Sadzonka.







9/10/2016

Maliny zza żelaznej kurtyny


Bzik & Makówka przedstawiają: Maliny zza żelaznej kurtyny
Rafał Witek
il. Magda Wosik
Nasza Księgarnia 2016















Zaskakująco upstrzone różnymi bardzo-ważnymi-naklejkami egzemplarze biblioteczne "Bzika i Makówki" nie pozwoliły mi na zrobienie sensownych zdjęć, więc zaszczyci nas swoją obecnością wyłącznie standardowa fotka wydawnicza. Oto czwarty, najświeższy tom serii publikowanej przez Naszą Księgarnię autorstwa Rafała Witka i Magdy Wosik. Mam za sobą lekturę dwóch części i śmiało mogę stwierdzić, że kolejność, nota bene wcale nie taka łatwa do rozszyfrowania, nie ma znaczenia.

W sumie trochę wstyd się przyznać nawet przed samą sobą, że dopiero teraz dotarłam do "Bzika & Makówki". Wstyd i szkoda, bo to książki, które się czytają, a mam wrażenie, że pozostały odrobinę niezauważone, jakby w cieniu "Hej, Jędrka" i "Zosi z ulicy Kociej", dwóch asów z tej samej stajni wydawniczej. W oczy rzuca się przede wszystkim naprawdę brawurowo przygotowana przez Magdę Wosik szata graficzna. (Jej talent mieli również okazję docenić czytelnicy "Czarownicy piętro niżej" i "Tuczarni motyli" Marcina Szczygielskiego). Wyjątkowo przypadło mi do gustu bardzo zgrabne i efektowne powiązanie ilustracji z typografią, poprzez wprowadzanie do rysunków cytatów z tekstu. Na przykład tak jak tu:

 Ilustracje Wosik stają się komentarzem, uwypuklają sensy, ale przede wszystkim świetnie urozmaicają czytanie. "Bzik & Makówka" ma trafić do początkującego, niezbyt wyrobionego czytelnika, ale takiego, który sylabizowanie dawno ma już za sobą. Cieszy mnie niezmiernie, że co raz większa liczba autorów umie wymyślić zgrabną fabułę i zapisać ją bez przegadania, a całość okrasić dobrze skomponowanymi, dowcipnymi dialogami i wartką akcją. "Bzik & Makówka" nie mają szalenie odkrywczej fabuły, ale nie pachnie ona na odległość nudą i sztampą. Para współczesnych dzieciaków z czwartej klasy podstawówki przeżywa swoje szkolne sukcesy i niepowodzenia oraz podróżuje w czasie i przestrzeni. Ich przyjaźń jest dowodem na to, że przeciwieństwa się przyciągają, a samodzielność, upór i współpraca potrafią zdziałać cuda.
"Maliny zza żelaznej  kurtyny" skonfrontowały bohaterów z pustymi półkami w sklepach, hipisami, dociekliwą esbecją w czarnym aucie i jeżdżeniem autobusem na gapę. Powrót do współczesności pokazał natomiast, że przeszłość jest również tutaj. Nie sposób ją za sobą zostawić.

Domyślałam się, że "Bzik & Makówka" spodobają się Tomkowi i miałam rację. Po raz kolejny sprawdził się model: inteligentny humor, wartka akcja i świetne rysunki. Dorzucam je do kategorii "łatwe czytanie" razem z innymi, podobnymi seriami. Jednocześnie widzę, że zbiorczy wpis na ten temat staje się powoli nieunikniony.