2/12/2016

Ancymony, wiatraki i drab


Ancymony, wiatraki i drab
Maria Stengert
il. Bohdan Butenko
Nasza Księgarnia 1973















Dzisiaj trochę wspominkowo, rocznicowo i z dużym akcentem położonym na odkurzanie. Przed Wami bowiem pachnące starością, pierwsze wydanie debiutanckiej powieści Marii Stengert. W 1973 roku było jeszcze możliwe, żeby debiutować w pięknej oprawie graficznej Bohdana Butenki. Dziś to gratka tylko dla najlepszych. Podejrzewam, że autorka "Ancymonów" niestety nadal pozostaje mało znana szerszej publiczności, a jej śmierć (przeżyła 91 lat), raptem przed miesiącem, nie została odnotowana przez ogólnopolskie media. W jednym z wywiadów powiedziała: "Jestem taką pisarką od konkursu do konkursu. Tylko konkursy mobilizowały mnie do pisania książek". Istotnie, napisała ich zaledwie kilka. Swoje życie poświęciła przede wszystkim dziecięcej redakcji Poznańskiego Ośrodka Telewizji, którą kierowała przez ponad 20 lat.

Czytając "Ancymony" oddaliśmy niejako hołd zmarłej autorce, ale i Bohdanowi Butence, lutowemu jubilatowi, który w tym roku skończył 85 lat. Fenomen ilustracji Mistrza zaskoczył nas na nowo. Leciwemu tekstowi (tak należy go widzieć z perspektywy dzisiejszego kilkulatka) towarzyszą równe mu wiekiem ilustracje, a jednak wizualnie książka jest nadal świeża i tylko żółć kartek przypomina, ile lat faktycznie przeleżała na półce. Tomek podszedł do niej z ogromną otwartością. Klimat peerelowskiego osiedla, podwórkowe zabawy, pobrzmiewające jeszcze gdzieś w tle powojenne nastroje, nie sprawiły na szczęście, że książka stała się odrealniona i niezrozumiała. Stengert wplotła w fabułę również bliskie jej dobrze wątki telewizyjne, organizując bohaterom wizytę w studiu nagrań, zupełnie innym niż te dzisiejsze. Mam słabość do książek utrzymanych w takim klimacie i jestem w stanie wybaczyć autorce, że język którym dzieci posługują się w dialogach, nawet jak na tamte czasy, jest trochę zbyt górnolotny i niekiedy trudno mi było zinterpretować kwestię wypowiedzianą przez przedszkolaka, tak żeby brzmiała autentycznie. Za to urzekł mnie nacisk kładziony na kulturę osobistą. W dzisiejszych książkach z rzadka pisze się o utrzymaniu porządku w pokoju, ani o cechach jakie powinien mieć dobry człowiek. Kłóci się to z panującym relatywizmem, który nie uznaje obiektywnych wartości, a wyboru dobra wcale nie traktuje jako warunku koniecznego do osiągnięcia szczęścia. I można wprawdzie powiedzieć, że to dobrze, że dydaktyzm odchodzi w zapomnienie, mnie jednak jest go niepomiernie żal, jeżeli tylko podany jest w sposób lekki i nieco zawoalowany.

Ferie i duży zapas wolnego czasu sprawiły, że ostatnie rozdziały "Ancymonów" czytaliśmy prawie na wdechu, nieprzerwanie przez kilka godzin. Po zamknięciu książki pozostał niedosyt, nie tylko mój, ale także Tomka. Chyba pora sięgnąć po Niziurskiego. Chyba już czas.




2/03/2016

Krasnoludki


Krasnoludki
Melania Kapelusz
il. Ewa Poklewska-Koziełło
Wydawnictwo Bis 2007
(wydanie II - 2014)















Odkurzam z zapałem książki dla Sadzonki, choć to jeszcze nie czas na wiosenne sprzątanie. Mamy niedosyt krótkich opowiadań dla przedszkolaków. Sadzonka hołubi swój stały repertuar (w nim m.in. "Gruffalo", "Co było potem?", "Sam and Dave Dig a Hole", "Julek i Julka"), ale lubi czasami poprosić o coś "nowego". Zdejmujemy z półki książki stare i jeszcze starsze. Sadzonka oczywiście nie jest bezkrytyczna. Torpeduje niektóre propozycje dość krótkim pytaniem: "Mamo, cy jus końcys cytać?". Nie dała się z skusić ani na wysłużonego "Wróbelka Elemelka" z ilustracjami Witwickiego, ani na trochę zapomniane francuskie opowiadanie wydane przez Endo - "Chichotka i Kocicho", ani na "Felka i Tolę".

Trafiły w jej gust "Krasnoludki" - szczere, bezpretensjonalne, choć miejscami dowcipne trochę na wyrost. Utkwiły nam dobrze w pamięci, bo kilka lat temu, z Najstarszą, nagrywaliśmy na ich podstawie słuchowisko. Głośne czytanie to idealny żywioł dla tej książki, która żyje dynamicznym, dowcipnym dialogiem. 13 małych bohaterów przeżywa przygody na miarę dziecięcego pokoju. W istocie niewiele się tu dzieje, poza nieustannymi słownymi utarczkami, których motorem paradoksalnie jest bliskość relacji i wzajemna troska o siebie. Krasnoludki na zmianę śmieszą, rozczulają, czasami irytują i zaskakują. Dzięki temu są prawdopodobnie bardziej prawdziwe i przekonujące niż większość ich baśniowych protoplastów, z wytworami disneyopodobnymi na czele. Nie bez znaczenia pozostaje przy tym fakt, że o wiele bliżej im do grupy przedszkolaków niż archetypu krasnoludka. I pewnie właśnie tym zdobywają sobie punkty u małych, a starszych oczarowują trafionymi w sedno, niezamierzonymi żartami. Niektóre są na tyle nośne, że mają szansę, jak w naszym przypadku, na stałe zagościć w domowym zasobie cytatów.

"Krasnoludki" bronią się również formą. W momencie swojego pierwszego wydania w 2007 roku wyróżniały się bardzo pozytywnie na tle ówczesnej oferty, nowoczesną jak na tamten moment okładką. Dziś razi mnie już nieco połączenie koślawego, odręcznego pisma i typowego kroju cyfr wokół słoneczka. Zastanawiam się zwłaszcza nad samym sensem umieszczania cyfr, które łopatologicznie sugerują nam jakiś nie do końca jasny dla mnie kontekst osadzenia w książce właśnie trzynastu krasnoludków. Poręczny format i dobrze znana kreska Ewy Poklewskiej-Koziełło gwarantują miłe chwile przy wieczornej lekturze. Dla nas, aż do momentu kiedy Sadzonka nie zechce identyfikować z imienia każdego z trzynastu krasnoludków przewijających się przez ilustracje. O zgrozo, każdy z nich ma imię!

1/21/2016

Kern. Wiersze dla dzieci


Kern. Wiersze dla dzieci
Ludwik Jerzy Kern
il. M. Gurowska, M. Hanulak, M. Ignerska,
A. Kucharska-Zajkowska, A. Niemierko, G. Urbańska-Macias, J. Wróblewska
Wytwórnia 2015


 Pamiętacie jak to było? 2007 rok - Wytwórnia wydaje "Tuwima. Wiersze dla dzieci". Siedem młodych, uzdolnionych ilustratorek przedstawia swój pomysł na graficzną interpretację Klasyka i bynajmniej nie brak im ani odwagi, ani rozmachu. Pośród rynkowej, poetyckiej pstrokacizny "Tuwim" Wytwórni zaczyna robić karierę. Wzbudza podziw, zaskoczenie, czasem onieśmielenie lub odrzucenie. Odzywają się głosy, że to nie dla dzieci albo wręcz przeciwnie, że wreszcie coś nowego, na miarę starej Polskiej Szkoły Ilustracji. Pojawiają się ważne nagrody. Najpierw Bologna Ragazzi Award (po raz pierwszy w historii przyznana książce z polskiej stajni wydawniczej) oraz Książka Roku 2008 Polskiej Sekcji IBBY. Rok później wyróżnienie specjalne Międzynarodowego Biennale Ilustracji w Bratysławie. Jest z czego się cieszyć. W 2010 roku, idąc za ciosem, Wytwórnia wydaje "Brzechwę. Wiersze dla dzieci". Tym razem wszyscy wiedzą czego można się spodziewać, ale pomysł jest jednak trochę inny. Projekt książki bowiem przygotowują profesorowie warszawskiej ASP (Grażka Lange, Maciej Buszewicz, Piotr Młodożeniec, Lech Majewski). Jak można się było spodziewać i tu nie obywa się bez sukcesów. "Brzechwa" otrzymuje tytuł Najpiękniejszej Książki Roku 2010 przyznany przez kapitułę Konkursu Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, a także wyróżnienie specjalne graficzne Książka Roku 2011, a czytelnicy nowe spojrzenie na wiersze, skrzywdzone przez często zbyt dosłowny język wizualny.

Na przełomie 2015 i 2016 roku do księgarń trafia trzeci tom poetycki Wytwórni - "Kern. Wiersze dla dzieci". I znowu za pędzle, ołówki, kredki i nożyczki chwycił pierwszy skład autorski, czyli Małgorzata Gurowska, Monika Hanulak, Marta Ignerska, Agnieszka Kucharska-Zajkowska, Anna Niemierko, Gosia Urbańska-Macias i Justyna Wróblewska, czuć jednak powiew nowego. Prawie dziesięć lat po debiucie "Tuwima", autorki wyraźnie szukają świeżych dla siebie form wyrazu. Poezja znowu otwiera drzwi dla swobodnej interpretacji graficznej, nieskrępowanej konwenansem i wiernym trzymaniem się języka tekstu, a autorki korzystają skrzętnie z tej możliwości. Po raz kolejny powstaje tomik o dużej rozpiętości technik, a mimo to artystycznie spójny. Poezja Kerna, w odróżnieniu od jego dwóch zacnych poprzedników, znana jest trochę słabiej, stąd jej odbiór nie jest obciążony nawykami i schematami, na które skazana jest ścisła czołówka klasyków. Czytelnik ze swoim świeżym spojrzeniem  daje twórcom prawdopodobnie większy kredyt zaufania i nie odbiera tak jednoznacznie łamania nienaruszalnego tabu. W wierszach objawia nam się Kern - satyryk, niezwykle bystry obserwator świata, przewrotny i dowcipny jego interpretator. Ilustratorki bezbłędnie wchodzą z nim w dialog, uwypuklając tylko zawarte już w tekście akcenty. Poezja Kerna zachęca do zabawy, bo sama w sobie jest zabawą, grą i zręczną żonglerką słowami. Dystans z jakim czytelnicy kilka lat temu podeszli do zbioru "Tuwima" ma szansę tym razem się zmniejszyć. Może "Kernowi" bliżej będzie do półki w pokoju dziecięcym.











1/08/2016

Świąteczne czytanie 2015


Długa cisza w eterze nie była świadomym wyborem. Zawdzięczacie ją mojemu świątecznemu rozkojarzeniu. Zwyczajnie, router z wi-fi nie został spakowany na czas do torby i nie pojechał z nami na poświąteczny odpoczynek. Na szczęście pokaźny zapas książek znalazł się w bagażniku, a i czasu na czytanie było z oczywistych względów o wiele więcej niż ze stałym łączem w eterze.

Pojechały z nami dwie kontynuacje naszych ulubionych młodzieżowych serii, które miały premierę pod koniec roku. Jak to zwykle bywa przed lekturą "nastego" tomu, obie z Najstarszą byłyśmy pełne obaw, czy autorzy dadzą radę nas jeszcze zaskoczyć. "Felix, Net i Nika oraz (nie)Bezpieczne Dorastanie" w nietypowej okładce, pierwszy raz nie autorskiej lecz wyłonionej w konkursie, okazał się świeży, nieprzegadany i dowcipny. Jest to właściwie kontynuacja poprzedniego tomu, ale potraktowana bardzo autonomicznie. Znajdziemy tu również zgrabne nawiązanie do starszych "Felixów", co poczytuję książce na duży plus. Zagadka tajemniczego Mortena wciąż elektryzuje i daje do myślenia. Rafał Kosik wyraźnie wraca do formy po słabszym "Sekrecie Czerwonej Hańczy" i "Klątwie domu McKillianów", w których postawił na pastisz horroru.

Bardzo dobrze mają się również "Zwiadowcy". Stworzenie prequelu "Turniej w Gorlanie", wbrew moim obawom nie okazało się strzałem we własną piętę. John Flanagan jak zwykle dostojnie i bez nadmiernie szybkich zwrotów akcji, a mimo to w pełnym napięciu do ostatniej kartki, prowadzi nas przez lenna Araulenu z czasów młodości Halta. Mamy okazję po raz pierwszy zobaczyć zwiadowców ze wszystkimi ich słabościami, na dodatek działających nietypowo, w pełnym składzie jako pełnoprawna drużyna. Co więcej, można spodziewać się kolejnych prequelów, jako że "Turniej w Gorlanie" jest pierwszym tomem podserii "Wczesne lata".

Dużym (i nie chodzi mi tylko o format) zaskoczeniem okazały się "Pszczoły" Piotra Sochy. Idealna pozycja dla wszystkich pszczołologów  w wieku 7+ lub tych, którzy o pszczołach chcą się dowiedzieć wszystkiego lub prawie wszystkiego. Dodatkową umiejętnością, którą szybko będzie musiał posiąść zaangażowany, samodzielny czytelnik jest sprawna orientacja w cyfrach rzymskich. Książka pozbawiona typowej numeracji stron posługuje się numerami tablic rozmieszczonych na rozkładówkach, które bazują na klasycznej strukturze tablic encyklopedycznych. Drobny tekst umieszczony na dole strony stanowi zgrabny, choć niestety nie zawsze w pełni adekwatny komentarz do gigantycznych ilustracji. Luźne, niepodpisane rysunki czasem trudno jest odnieść do konkretnego fragmentu tekstu i na odwrót. Wielkość king size wydaje się być w tym momencie jakby ciut niewykorzystana, choć pewnie gdyby format był mniejszy, tekstu nie dałoby się łatwo odczytać. Jednego możecie być pewni: razem z "Mapami" i "Pod ziemią, pod wodą", "Pszczoły" ustawią się na półce w równym szeregu.

Bardzo sympatyczny też swego rodzaju powrót zaproponowali nam Poławiacze Pereł książką "Bahar znaczy wiosna" Agnieszki Ayşen Kaim. Pisałam już jakiś czas temu o świetnym, interkulturowym zbiorze "Opowieści spod oliwnego drzewa" poświęconym tradycji Bliskiego Wschodu. "Bahar" łączy z poprzednią książką nie tylko postać ilustratorki Nežki Šatkov, ale przede wszystkim genialny patent na książkę spinającą dwie kultury, tym razem polską i turecką, w formule legendy nawiązującej do tradycji obu regionów, ale opowiedzianej stylem zaczerpniętym ze środkowoazjatyckiego eposu. Genialna do głośnego czytania. W tej formie sprawdza się najlepiej i prezentuje wszystkie swoje walory. Przypadła równie silnie do gustu małym jak i tym dużym, rozkochanym w twórczości tureckiego noblisty Orhana Pamuka.

Na koniec została lektura zupełnie już dorosła, ale nie mogę o niej nie wspomnieć w dwóch zdaniach. Podobno nie da się zrozumieć Tove Jansson nie poznawszy jej dorosłej twórczości. I mimo że nie przepadam za opowiadaniami, "Wiadomość" przeczytałam z ogromną przyjemnością. To książka bardzo namacalna i szczera, nawiązująca do osobistych wątków z życia Tove, dająca wręcz zmysłową przyjemność obcowania ze światem bardzo realnym, zarysowanym w drobnych szczegółach i pozornych nieistotnościach. Autorka skomponowała ten zbiór opowiadań na kilka lat przed śmiercią. Osiem z nich powstało specjalnie do niego. Doskonały przekład Teresy Chłapowskiej i Justyny Czechowskiej pozwala zanurzyć się w książce po uszy i pozostać z nią jeszcze na długo po lekturze.

Ruszamy w 2016 z nowymi literackimi nadziejami. Cieszymy się na niespodzianki i nadrabianie zaległości, zarówno tych czytelniczych jak i recenzyjnych. Nowych odkryć książkowych życzymy Wam i Waszym dzieciom w nowym roku. Niech będą co najmniej tak dobre jak zeszłoroczne.

12/21/2015

The Day the Crayons Quit


The Day the Crayons Quit
(Dzień, w którym kredki się zbuntowały)
Drew Daywalt
il. Oliver Jeffers
HarperCollins 2014









Z kredkami mam mały problem. Budzą u mnie współczucie samym faktem swojego istnienia, jak zbity pies albo stłuczone jajko. Mamy ich w domu kilka pudełek. Niektóre pamiętają jeszcze czasy mojego dzieciństwa. Krótkie i długie, z połamanym grafitem albo całe, w niechodliwym kolorze albo z obdartym papierkiem. Zawsze żal wyrzucić nawet te najkrótsze, bo przecież jeszcze można nimi rysować. Mało które mieszkają jeszcze w swoim prawowity, firmowym pudełku.

O zbuntowanych i niezadowolonych ze swego losu kredkach powstała książka. I to obrazkowa, ale z największą ilością tekstu jaką chyba kiedykolwiek w obrazkowej książce zdarzyło mi się zobaczyć. Za stronę graficzną odpowiedzialny jest Oliver Jeffers, który swoim charakterystycznym pismem wykaligrafował kilkanaście listów od kredek, które uciekły z pudełka. Formuła książki epistolarnej (epistolary book) -  to dość znany i sprawdzony gatunek w literaturze anglosaskiej dla dzieci. Jeśli pamiętacie "Listy Felixa", to zasada jest ta sama. Tam można było nawet samodzielnie wyjmować listy z kopert. Tu wszystko jest zintegrowane. Jeffers zrobił świetną robotę. Jest naprawdę nieoceniony w udawaniu dziecięcej kreski i mimo że na końcu, małym drukiem są wyszczególnione dzieci, które pomogły mu w stworzeniu części rysunków, trudno jest się zorientować, gdzie przebiega granica ich twórczych działań.

Treść listów to najczęściej potok żalów i pretensji, jednak trafionych w punkt. Biała kredka skarży się, że rysuje tylko po białym, żółta z pomarańczową kłócą się o pierwszeństwo w kolorowaniu słońca, często używana niebieska boi się, że jest już bardzo krótka, a cielista płacze, że nie ma już papierka i wstydzi się wyjść z pudełka. W to wszystko, co w historiach kredek może uwieść kilkulatka wpisana jest druga, bardzo subtelnie podana warstwa skierowana do dorosłego. Temperamenty kredek parafrazują charaktery dzieci z ich otwartymi, nieskrywanymi emocjami domagającymi się uwagi i zadośćuczynienia.

Jak zareaguje Duncan, na użytek domowego przekładu zwany przez nas Darkiem? Czy przejmie się losem swoich małych towarzyszy? Od razu mówię, że zakończenie nie jest zaskakujące, ale zgrabne i wspierające tezę o potrzebie dziecięcej kreatywności. W tym roku ukazała się zresztą druga część książki (The Day the Crayons Came Home), o tym jak kredki wróciły do domu, stąd finału nie należy traktować zbyt definitywnie. Obie książki znalazły się na prestiżowej liście bestsellerów New York Timesa, zajmując pierwszą pozycję. I jakkolwiek chciałoby się je zobaczyć w polskim przekładzie, jak namówić Olivera Jeffersa, żeby wykaligrafował tekst dla dzieci znad Wisły?










12/16/2015

5 książek, którym się nie udało


Nie będę owijać w bawełnę. Przy opracowywaniu tego wpisu nie sprawdzałam rankingów w największych sieciach księgarskich, nie konsultowałam wyników sprzedaży wiodących hurtowni, ani nie robiłam podchodów u wydawców. Ranking 5 książek jest wyjątkowo subiektywnym zestawieniem książek, którym w 2015 roku się nie udało. Przez nieudanie mam namyśli to, że nie wypłynęły masowo na książkowe blogi, nie było o nich głośno na facebookach i innych instagramach i pewnie nie znajdziecie ich powszechnie obecnych wśród świątecznych polecanek. Zwyczajnie jest o nich za mało. Worstsellery? Być może. Dla mnie to książki, którym się nie udało. A powinno.


"Romeo i Julia" Wydawnictwa Format to zaledwie przedsmak tego, co seria Babylit oferuje w całym swoim przekroju: żłobek klasycznej literatury, element edukacyjny (w przypadku "RiJ" nauka liczenia do 10) oraz przyciągające wzrok ilustracje. Do tego należy dodać niezawodny karton oraz wersję dwujęzyczną. Dałabym się uwieść wszystkim tytułom, nawet tym bardziej egzotycznym jak "Jabberwocky" Lewisa Carrolla, gdyby tylko pojawiły się po polsku.

"Jestem miasto. Kraków" jest jakby drugą częścią miejskiej serii z mapami. Wprawdzie "Jestem miasto. Warszawa" Marianny Oklejak ukazało się pod szyldem Czułego Barbarzyńcy, a "Kraków" firmuje już Wilga oraz zespół autorski Artur Wabik & Marcin Surma, jednak pomysł, projekt okładki, a wreszcie tytuł, wyraźnie łączą je ze sobą. W pełni ilustrowana historia miasta od pierwszych Słowian do dziś. Polecam obie. Dla przypomnienia, porównania, przyjemności.

"Dźwięk". Duża dawka przystępnie podanej wiedzy i odważna szata graficzna. Prawdziwa gratka dla małych fascynatów fizyki, chociaż i ci mniej zagorzali nie zanudzą się na pewno. Można się dowiedzieć w szczegółach jak działa ucho, a nawet jak rozmawiają ze sobą rośliny. "Dźwięk" to również druga część serii, tym razem "czego nie widać". Książka nominowana do Nagrody Złotej Roży 2015 na Warszawskim Festiwalu Nauki. Poprzedził ją równie fascynujący "Brud" duetu autorskiego Olga Woźniak i Patryk Mogilnicki.

Na deser zostały dwie dziewczyny: Madeline i Ninka. "Madeline w Paryżu" to klasyka znana dobrze z filmowych adaptacji. Pierwsza książka z serii została wydana w 1939 r. Pierwsze w Polsce kompletne wydanie ukazało się w tym roku, nakładem Znaku. Ponad 300 pełnowymiarowych, zachwycających ilustracji i po dwie linijki tekstu na stronie.W sam raz do samodzielnego czytania.

Zestawienie zamyka "Ninka. Dziadku, chodź!" z typowo przedszkolnej serii ("Ninka. Patrzcie, morze!"). Ale nie dajcie się zwieść. "Ninka" ma coś w sobie, czego nie znajdziecie u Basi, Zuzi, Hani, Zosi i innych. Zachwyciło mnie z wyczuciem i przekonująco oddane zespolenie świata dziecięcej fantazji i prawdziwych wydarzeń. Bezcenne. Graficznie autorka również nie pozostała w tyle. Świetna, autorska seria (znowu!) do poczytania z 3-latkami i starszymi też.

Macie swoje propozycje? Którym książkom nie udało się Waszym zdaniem, a zdecydowanie powinno? Jeszcze mają szansę trafić do worków Świętych Mikołajów, Gwiazdorków i Aniołów. Okienko komentarzy poleca się Waszej uwadze.


 "Romeo i Julia", Jennifer Adams, il. Oliver Alison, Format 2015.
"Jestem miasto. Kraków", Artur Wabik, Marcin Surma, Wilga 2015.
"Dźwięk", Irena Cieślińska, il. Patricija Bliuj-Stodulska, Hokus-Pokus 2015.
"Madeline w Paryżu", Ludwig Bemelmans, tł. Małgorzata Pietrzyk, Znak 2015.
"Ninka. Dziadku, chodź!", tekst i il. Karolina Lijklema, Muza 2015.
 

12/09/2015

Książka Roku 2015


 Znamy już szczęśliwych zwycięzców! Gratulacje.


5 sekund do Io, Małgorzata Warda, projekt okładki Ula Pągowska, Media Rodzina 2015, wiek16+.
Mat i świat, Agnieszka Suchowierska, projekt okładki  i il. Tomasz Kaczkowski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2015, wiek 7+.
Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych, Marianna Oklejak, Egmont 2015, wiek 3+
13 bajek z królestwa Lailonii dla dużych i małych, Leszek Kołakowski, projekt okładki, opr. graf. i il. Paweł Pawlak, Znak 2015, 9+.



wyróżnienia literackie:

Bajka o Wojnie, Joanna Rudniańska, il. Piotr Fąfrowicz, pr. graf. Mateusz Kowalski, Bajka 2015, wiek 10+.
Stary Noe, Zuzanna Orlińska, Literatura 2015, wiek 8+.
Strachopolis, Dorota Wieczorek, il. Nikola Kucharska, pr. okł. Łukasz Libiszewski, Skrzat 2015, wiek 10+.
Królowa Ptaków, Zofia Beszczyńska, il. Aleksandra Kucharska-Cybuch, Akapit Press 2014, wiek 14+.
Obcy w lesie, Danuta Parlak, i. Regina Bzyk, Alegoria 2015, wiek 5+.
Król, Katarzyna Ryrych, pr. okł. Elżbieta Chojna, Literatura 2015, wiek 12+.

wyróżnienia graficzne:

Bajki, Erna Rosenstein, il. Karol Banach, Warstwy 2014, wiek 7+.
Warszawa, Grażka Lange, Tako 2015, wiek 12+.
Mmmmm, Monika i Adam Świerżewscy, EneDueRabe, Gdańsk 2014, wiek 1+.
Zbuntowany elektron, Józef Wilkoń, Hokus-Pokus 2015, wiek 3+.

12/02/2015

Cuda wianki


Cuda wianki. Polski folklor dla młodych i starszych
Marianna Oklejak
Egmont 2015










Wiwat Marianna Oklejak! - chciałabym wyjść przed dom i krzyknąć, ale przecież nie wypada. To chociaż napisać boldem na Facebooku, ale potem będzie, że Mała Czcionka jest wyraźnie stronnicza. Wszyscy wiedzą, że jest, więc może sobie jednak pozwolę przynajmniej powtórzyć: Wiwat! "Cuda wianki" zaskoczyły mnie totalnie, wprawiły w zachwyt, oczarowały genialnym, całościowym projektem i dodały otuchy, że duch w narodzie nie umiera i folklor da się pokazać nie tylko na wszędobylskich filcowych torbach i podkładkach pod garnek.

Ale nie o sam folklor tu chodzi, bo w gruncie rzeczy ukłony należą się autorce przede wszystkim za doskonałe opracowanie obrazkowej książki autorskiej - stworzenie spójnej koncepcji przekazu, zarówno w warstwie treści jak i formy. Koncepcji, która nie pozostawia wątpliwości, że stoi za nią nie tylko chęć przekazania wiedzy encyklopedycznej, ale również powiązania ludowych motywów ze współczesną, bliską nam rzeczywistością. To już druga po "Jestem miasto. Warszawa" autorska książka Marianny Oklejak. Z przyjemnością stwierdzam, że jeszcze lepsza od poprzedniej i utwierdzam się w przekonaniu, że wszechstronność i inteligencja autorki pozwoliłyby jej na zrobienie świetnej książki choćby o wiosennym deszczu, gdyby tylko przyszła jej na to ochota.

"Cuda wianki" z pozoru wydają się tylko zbiorem ludowych motywów zaaranżowanych w efektowne, graficzne kolaże. Rzeczywiście, nie sposób nie docenić ogromnej różnorodności materiału zgromadzonego na potrzeby książki, który ewidentnie jest wynikiem własnych doświadczeń i poszukiwań, a nie tylko eksperckiej wiedzy zaczerpniętej z fachowej literatury. Między stronami kryje się jednak coś jeszcze, czego zwiastun stanowią hasła obok paginacji. Dopiero zagłębienie się w treść pozwala w pełni odkryć ukrytą historię dwóch współczesnych par bohaterów, których życie zazębia się z ludowymi zwyczajami barwnie narysowanymi na kartach książki. Tradycyjne polskie motywy towarzyszą uroczystościom, w których biorą udział, pojawiają się w ich najbliższym otoczeniu oraz w postaci ludowych przyśpiewek komentujących ich wzajemne relacje. W bardzo subtelny sposób dochodzi do zetknięcia tego co stare z tym co nowe. Neony, witryny sklepów, koncert rockowy budują współczesny anturaż dla ozdobnych firan, krawatów w ludowe wzory, pasiastego koca plażowego, ale również religijnych uroczystości, które od lat w swej uniwersalności błądzą między teraz a dawniej.

"Cuda wianki" niosą w sobie urok pewnej powtarzalności, która łączy pokolenia niezależnie od czasów. Widzimy to w losach bohaterów książki, ale przede wszystkim w cyklu rocznym, który Marianna Oklejak sprytnie zamknęła w ramy Wielkanoc - Boże Narodzenie. Dostrzegam tu szeroką metaforę przechodzenia od śmierci do życia. Przypomina też o tym bocian, który samotnie wita czytelników na pierwszym rysunku i żegna się z nimi na ostatnim, odlatując z pustym zawiniątkiem. Niesłychane jak dużo w tej książce dzieje się na poziome metafor, nawiązań i symboli.

Jesteśmy jeszcze przed ogłoszeniem tegorocznych nagród IBBY. "Cuda wianki" otrzymały nominację w kategorii graficznej. Jeśli zdobędą tytuł Książka Roku 2015, będzie to nagroda w pełni zasłużona. Trzymam kciuki za sukces.