11/21/2014

Galop '44


Galop '44
Monika Kowaleczko-Szumowska
Egmont 2014
















Nie wiem, czy wrażenie jakie zrobił na mnie "Galop '44" spotęgowała książka, którą czytałam chwilę wcześniej, czyli "Lekkie życie Barnaby'ego Brocketa" *. Z pozoru trudno szukać między nimi powiązań, jednak gdzieś w głębokich rejestrach mojej wrażliwości, te książki zbiegły się ze sobą nie tylko w sensie czasowym, ale przede wszystkim znaczeniowym. Cały czas trawię w sobie moje odczucia związane z "Barnabym Brocketem". Przegryzam się przez egocentryzm kultury indywidualizmu, zachwyt nad samym sobą i pielęgnowanie inności bez względu na jej faktyczną wartość. Nie umiem zrozumieć dylematów głównego bohatera związanych z odrazą do bycia "takim jak inni", nie zgadzam się na osiąganie własnych celów ponad głowami innych.

W ten kłąb emocji wkrada się "Galop '44". Jest jak piękna ballada o tym, do czego dzisiejsza młodzież podobno nie jest już zdolna - o poświęceniu. Oto dwóch nastolatków odkrywa boczny korytarz w atrapie kanału w Muzeum Powstania Warszawskiego i trafia tamtędy na plac Napoleona, w sam środek sierpniowego zrywu. Jak przeżyć na powstańczej ulicy? Gdzie najlepiej schować się podczas nalotu? Co jest ważne, a co w wojennym zamieszaniu schodzi na dalszy plan? Bohaterowie w jednej chwili muszą zmierzyć się z odpowiedzią na te i inne podobne pytania, a odpowiedzi przychodzą im w tych okolicznościach wyjątkowo łatwo. Mimo to nie wyczuwam sztuczności, gdy obaj spontanicznie włączają się w walkę. Tylko na początku wszystko zdradza ich inność: wygląd, język, przyzwyczajenia. Po kilku godzinach przebywania w samym środku wojennego piekła są już tacy jak inni - ich rówieśnicy z biało-czerwonymi opaskami na rękawach. Potem już nie chcą wracać "do siebie".

Coś mnie zaczarowało w tej książce Kowaleczko-Szumowskiej. Nawet mimo tego, że opowieść dopiero z czasem nabiera rozpędu, styl klaruje się, a bohaterowie z papierowych stają się postaciami z krwi i kości. "Galop '44" zbiera w całość różne autentyczne opowieści powstańcze, przemyca informacje, których próżno szukać w podręcznikach historii. Razem z bohaterami czołgam się kanałem na Starówkę, buduję barykadę przez Aleje, obserwuję alianckie zrzuty i feralne zestrzelenie liberatora. Najlepsza gra komputerowa ani film nie oddałyby tego, co Szumowska tak barwnie kreśli na kartach "Galopu '44", zakotwiczając czytelników w tej rzeczywistości na nieco dłużej niż trwa lektura. Czytając, patrzymy oczami chłopców z XXI w., którzy znając wynik powstania, mimo to decydują się walczyć do końca.

* Boyne J., Lekkie życie Barnaby'ego Brocketa, Dwie Siostry 2014.

11/11/2014

Widmark, Widłak i Tomek

















"Pewnego razu byli sobie chłopiec i dziewczynka, mniej więcej w twoim wieku. Codziennie rano przychodzili na brzeg morza. Nigdy jednak się nie widzieli. Jak to możliwe? Morze było ogromne, wydawało się, że ciągnie się od brzegu aż do końca świata. Ale wcale tak nie było. Morze miało dwa brzegi – chłopiec mieszkał na jednym, a dziewczynka na drugim.
Któregoś ranka…"

Był lipiec. Wydawnictwo Zakamarki ogłosiło konkurs literacki, który polegał na dokończeniu opowiadania rozpoczętego wspólnie przez Wojciecha Widłaka i Martina Widmarka na festiwalu w Rabce. Z pozoru zwyczajne zadanie miało jednak niewielki kruczek. Do konkursu zostały zaproszone dzieci w wieku od 6 do 9 lat. Nietrudno dostrzec pewną sprzeczność między konkursem literackim a wiekiem uczestników. Zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że spora część z nich nie umie jeszcze czytać i pisać, a równie duża posiadła tę umiejętność w stopniu niewystarczającym do przelania swoich myśli na papier.

Tomek od razu zapalił się do wzięcia udziału w konkursie. Główna nagroda w postaci wyjazdu do Junibacken kusiła jak mało co. Mijały jednak kolejne dni wakacji, ale z rzucanych tu i ówdzie pomysłów nie wykluwał się spójny obraz, co najwyżej modyfikowane z dnia na dzień koncepcje. Jak zebrać w całość to, co rodzi się w głowie sześcioipółlatka, niepotrafiącego jeszcze pisać? Jak pomóc mu napisać opowiadanie własnymi słowami, posiłkując się piórem kogoś innego?

Przyszedł wrzesień a wraz z nim zbliżający się termin wysyłki opowiadania. Uznaliśmy, że nie ma innego wyjścia, jak tylko pójść na żywioł. Tomek stanął przed koniecznością skonfrontowania swoich pomysłów z kartką papieru. Bez brudnopisu, notatek i skreśleń podyktował cały tekst, pozostawiając nas w niemałym zdumieniu. Udało się?

Z zadaniem poradziło sobie 369 innych dzieci. Swoją drogą ciekawe, jakich technik chwycili się ich rodzice, żeby prace na kartkach A4 miały szansę trafić do redakcji Zakamarków.
Wygrana w konkursie dodała Tomkowi pewności siebie w obcowaniu z książką i to nie tylko w roli czytelnika.

Dziękujemy Zakamarkom za fantastyczną inicjatywę!




11/05/2014

Peep Inside The Zoo


Peep Inside The Zoo
Anna Milbourne
il. Simona Dimitri
projekt Nicola Butler















Co wyróżnia tę książkę spośród innych w biblioteczce Sadzonki? Jest najbardziej poklejona taśmą samoprzylepną. Niektóre elementy były sklejane po kilka razy. To zdecydowanie największy inwalida, ale przy okazji również jeden z najsilniejszych graczy pośród naszych książek do samodzielnego przeglądania. Sama się sobie dziwię, że bez żalu dawałam ją Sadzonce na żer i to nie dlatego, że jest taka kiepska. Po prostu z takich książek najszybciej się wyrasta. Smakowita graficznie a do tego wyposażona w mnóstwo atrakcyjnych okienek i klapek, które wiodą czytelnika przez książkowe zoo. Grafikę urozmaica sensowny tekst, co w książkach dla tej grupy wiekowej jest nadal rzadkością (przykład).
Kuszą też dwa inne tytuły z serii, ale choć wydawca mówi 3+, my wiemy swoje. Sadzonka nieubłaganie rośnie.

















10/29/2014

Kuba i Amelia. Godzina duchów & Amelia i Kuba. Godzina duchów


Najstarsza: - Napisałaś, że "Kubę i Amelię" lepiej się czyta?
ja: -  Zapomniałam.
Najstarsza: - To napisz jeszcze koniecznie.
Więc piszę. Najstarsza uważa, że "Kuba i Amelia" wyszła autorowi lepiej. Napisałam.
Więcej przeczytacie na Rymsie.

10/24/2014

Profesor Astrokot odkrywa kosmos


Cieszę się niezmiernie z każdej dobrej popularnonaukowej książki dla dzieci. Kto miał w domu chłopca, który bierze do ręki tylko takie książki, które są "o czymś", ten wie o czym mówię.
Nie potrafię na dzień dzisiejszym przełamać niechęci siedmiolatka do samodzielnego czytania i oglądania, niczym innym jak porządną dawką wiedzy. Na samodzielne czytanie innych rzeczy, jak twierdzi, nie ma czasu.

"Profesor Astrokot" otwiera również w mojej głowie czułą klapkę. Pamiętam lata 80. i pierwsze przymiarki do nauki angielskiego, uskuteczniane przy użyciu amerykańskiego leksykonu obrazkowego z lat 60. Był o wiele grubszy od "Profesora Astrokota", zapakowany w błyszczącą obwolutę, pod którą kryła się szorstka okładka przypominająca tkaninę, podobna do tej, która leży przede mną. Kolorystyka utrzymana w czerwieniach, żółciach i czerni pozostała głęboko w mojej pamięci.



Kosmos przywołał na myśl komiksy z ubiegłego wieku o superbohaterach. Lata 60. obfitowały wszak w propagandę podboju kosmosu, za którą ochoczo szła popkultura. Podobieństwo krojów pisma podpowiada mi, że nawiązanie nie jest przypadkowe. Pamiętam zresztą moje zaskoczenie, kiedy dowiedziałam się, że wydawcą "Professor Astro Cat's Frontiers of Space" jest nie amerykańska a brytyjska oficyna Flying Eye Books. W prawdzie Dominic Walliman, autor tekstu, jest Kanadyjczykiem, ale to przecież nie on odpowiada za wizualną stronę książki. Złudzenie amerykańskości było bardzo silne.

Ostatnio narzekałam, że z trudem przyswajam bogate edytorsko książki popularnonaukowe. Z przyjemnością stwierdzam, że "Profesor Astrokot" mnie pod tym względem pozytywnie zaskoczył. Od kilku wieczorów zanurzam się w tekście, który nie przytłacza informacjami i rysunkach, które idealnie go dopełniają. Z uczuciem ulgi oglądam infografiki, których nikt nie wrzucił w ramki. Są naturalnie wpisane w kompozycję strony, a nie dodane przez przypadek, jak nadprogramowy element. Zgrabne tłumaczenie sprawnie prowadzi przez skomplikowaną tematykę i poza kilkoma fragmentami tekst okazał się dobrze przyswajalny przez siedmiolatka.

Na koniec pozostaje mi tylko apel do wydawców. Proszę o więcej książek popularnonaukowych  dla najmłodszych. Inaczej mój syn pozostanie analfabetą.



10/17/2014

Pobawimy się?


W jednym z wywiadów Pija Lindenbaum przyznała, że jej bohaterowie to w gruncie rzeczy jedno i to samo dziecko ukryte pod różnymi imionami. Tym razem mamy do czynienia z dwoma równorzędnymi współbohaterkami i mimo że z pozoru autorka nie sympatyzuje z żadną z nich, mam czasami wrażenie, że to samotnica Tola, a nie uwieszona na niej Benia jest jej podskórnie bliższa. A może dlatego, że Tola to moje alter ego?
W bohaterkach "Pobawimy się?" chyba każdy może odnaleźć siebie. A może cząstkę własnych doświadczeń da się odnaleźć w każdej z nich?
Po więcej o "Pobawimy się?" zapraszam na Rymsa (klik!).

10/10/2014

Puzzle narracyjne


Puzzle Tuwima
"Okulary"
Trefl 2011

Tak, to już było.  Katarzyna Bogucka dodała puzzle do zilustrowanej przez siebie "Lokomotywy" Tuwima, przy okazji wydzierając Szancerowi monopol na jedyną słuszną interpretację artystyczną wiersza. Naraz okazuje się, że polski Trefl również zrealizował podobny projekt. Nie dołączył jednak puzzli do książki, wręcz przeciwnie, w komplecie z układanką znajduje się zaledwie obrazkowa instrukcja z treścią wiersza i motywami obrazkowymi odwzorowującymi istotne fragmenty treści.




Pozwólcie, że nie odniosę się do artystycznej warstwy układanki, uwiodło mnie w niej jednak coś innego. Puzzle układają się w sekwencję wydarzeń bardzo sugestywnie opisujących to, co dzieje się w wierszu. Wygląda to trochę jak w "Mamie Mu", kiedy krowa zjeżdża na sankach i obserwujemy poszczególne etapy jej ekstremalnego popisu. Jeden puzzel - jedna scena. Możliwość słuchania i układania jednocześnie świetnie sprawdza się u maluchów. Zresztą ten motyw narracyjny stale ćwiczą dzieci w edukacji Montessori, poczynając od cyklu życia motyla na ewolucji świata kończąc.

9/29/2014

Nasza paczka i niepodległość

 
Nasza paczka i niepodległość. O sześciu polskich świętach
Zofia Stanecka
il. Daniel de Latour
opr. graf. Marzenna Dobrowolska
Wydawnictwo Egmont 2014














"Nasza paczka i niepodległość" - książka, którą będę podsuwać znajomym dzieciom na różne okazje. Strzał w dziesiątkę, jeśli chodzi o książkę edukacyjną. Dobrze wyważona pod względem proporcji informacji do fabuły, a przy tym poruszająca ważkie tematy w przystępny sposób. Nie zawsze czuję się dość kompetentna, żeby swobodnie prowadzić domową edukację patriotyczną. Niedouczenie daje znać o sobie w najmniej odpowiednich momentach. Tymczasem mam wrażenie, że Zofia Stanecka podsunęła mi właśnie narzędzie, które przynajmniej w podstawowym zakresie odciąży mój umysł, kiedy zajdzie taka potrzeba. Podkreślam, "kiedy zajdzie taka potrzeba" i w "odpowiednich momentach", bo na własnej skórze sprawdziliśmy i nie jesteśmy w tej opinii osamotnieni (Maki w Giverny), że "Naszą paczkę" trudno jest przeczytać od deski do deski, z pierwszoklasistą na przykład. Nawet pomimo że każde święto omówione jest w dwóch rozdziałach, najpierw na przykładzie dziecięcej podwórkowej bazy, a dopiero potem w ujęciu historycznym. Na szczęście układ treści pozwala traktować część historyczną jak vademecum, a fabularne rozdziały przeczytać jak dobrą przygodówkę.

Autorka znowu popisała się ostrym piórem, które lubię coraz bardziej, zwłaszcza po jej ostatniej książce "Domino i Muki. Po drugiej stronie czasu". Postacie są dobrze zarysowane, język dowcipny i niedydaktyzujący, czasami nawet lekko rubaszny, jak we fragmencie o narzeczonej, co miała "konstytucję jak się patrzy". Dzięki ilustracjom Daniela de Latoura "Nasza paczka" zaistniała również jako pozycja obrazkowa, bo całkiem sporo jest tu powiedziane właśnie obrazem. Z drugiej strony wydaje mi się, że to szczególnie z tego powodu nie udało nam się przeczytać jej całej na raz. Nie można przy niej jeść kolacji, ani grzebać patykiem w ziemi. Dla Tomka to spory minus. Dodając do tego trudną tematykę i nieznane słownictwo, nie było łatwo. Myślę, że nie dotarliśmy jeszcze do tego etapu ewolucji, który podobno większość populacji już osiągnęła, charakteryzującego się łatwością przyswajania obrazów, bo poruszanie się po stronach suto wypełnionych rysunkami, dymkami i zmiennymi krojami pisma wyraźnie sprawia nam kłopot.

Z satysfakcją zauważyłam za to, że książka wyszła poza mainstreamowe postrzeganie najnowszej historii Polski. Wyraźnie dało się to odczuć w charakterystyce obrad Okrągłego Stołu, gdzie autorka wtrąciła uwagę, że nie wszyscy Polacy byli zadowoleni z zawartych tam ustaleń oraz że następujące potem wybory były "częściowo wolne".

Za sukcesem tej książki stoją w moim odczuciu, oprócz rzetelnej podbudowy historycznej,  szczegółowo dopracowani bohaterowie. Są z nami nie tylko w części fabularnej. Niektórzy z nich wtrącają również swoje komentarze na stronach informacyjnych. Szczególną sympatię budzi dziadek. Jak zwykle u Staneckiej postać na wskroś pozytywna.