Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trudne tematy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trudne tematy. Pokaż wszystkie posty

2/15/2024

Kowboj Ross

 

Kowboj Ross. Jak przetrwać szkołę, widząc na jedno oko, Rob Harrell, tł. Jacek Żuławnik, Wydawnictwo Dwie Siostry 2023.

No więc, jak to jest, lubimy książki problemowe, czy mamy już przesyt? Tym razem "Seria z Poczwarką" z nowotworem w roli głównej. Rob Harrell, polskim czytelnikom znany dzięki komiksowej serii o Batpigu (Wydawnictwo Jaguar), powraca z powieścią dla młodszych nastolatków, napisaną na bazie własnych doświadczeń związanych z nowotworem oka.

 Gdy 12-letni Ross dowiaduje się o swojej chorobie, mamy okazję krok po kroku śledzić, jak jego życie staje do góry nogami. Uciążliwej radioterapii towarzyszy nagła zmiana sytuacji społecznej. Chłopak traci swój status mało atrakcyjnego towarzysko gościa, którego nikt nie zna, zyskuje natomiast "memiczną twarzą", którą kojarzą wszyscy w szkole. Nieprzyjemne obrazki, które ktoś rozpowszechnia w internecie, odejście najlepszego przyjaciela, zawód miłosny i niezbyt pomyślne rokowania terapii sprawiają, że Ross odnajduje wsparcie w osobie technika radiologicznego, a ich przyjaźń niespodziewanie rozbudza w nim nową życiową pasję.

Rob Harrell bardzo zgrabnie rozgrywa fabułę, poruszając się między sytuacją szkolną bohatera a medycznymi aspektami jego aktualnego życia. Lekkim poczuciem humoru pokrywa emocjonalne wzruszenie, ale szczerze mówi o rozterkach, strachu i bólu, nie siląc się na sztuczne pocieszanie. W cytacie na obrazku powyżej przeczytacie zdanie, które bardzo mnie ujęło swoją autentycznością, bo czasem w życiu naprawdę próba przetrwania to wszystko, co w danym momencie możemy z siebie dać.

"Kowboj Ross" to książka problemowa, jakich czytałam już wiele. Anglosascy autorzy ze swobodą tworzą takie powieści na każdy niemalże temat. Napisana w znanym schemacie, rozkosznie moszcząca się w wewnętrznych przeżyciach bohatera, oferująca kontrapunkt w postaci przełomowej zmiany. Mimo to za każdym razem czytam takie powieści z przyjemnością i cieszę się, że powstają.



12/30/2023

Uciekinierzy


 Uciekinierzy, Ulf Stark, il. Kitty Crowther, tł. Katarzyna Skalska, Zakamarki 2023.

"Uciekinierzy" – ostatnia z powieści Ulfa Starka ukazała się w rok po jego śmierci. Kontynuacja świetnej, na poły autobiograficznej trylogii osadzonej w podsztokholmskim Stureby zamyka serię subtelną opowieścią o odchodzeniu. 

Prostota, humor, wzruszenie nie sposób przecenić ogromnej staranności z jaką Ulf Stark stworzył dziecięce opowiadania, których bohaterem jest on sam i jego rodzina. Autofikcja – łączenie fikcji literackiej z materią osobistych doświadczeń autora stało się paliwem do powstania książek, które bardzo wnikliwie badają przestrzeń między teraz a wtedy, między dorosłym autorem a dorastającym Ulfem. Jako fanka serii dostrzegam w niej przede wszystkim dużą dozę szczerości, która nie opiera się na szczegółowym dociekaniu, co jest prawdą, a co nie, ale na świetnym zobrazowaniu perspektywy, emocji i doświadczeń młodego chłopaka. Dziecięcy narrator towarzyszy bohaterowi w bardzo naturalny sposób, jednocześnie dorosły autor rzuca na historię cień trafnej refleksji.

"Uciekinierzy" w piękny i finezyjny sposób mierzą się z tak lubianą przez skandynawskich autorów relacją między wnukiem a dziadkiem. Napisana ze swadą, niepozbawiona szelmowskiego mrugnięcia okiem do czytelnika historia wykradzenia dziadka z domu opieki i zabrania do domku na wyspie, staje się pretekstem do opowiedzenia o tym, co w życiu najważniejsze. Śmiech i łzy wzruszenia mieszają się w doskonałej proporcji. Pozostaje też miejsce na subtelne niedopowiedzenie, które tworzy przestrzeń do własnej refleksji.

Książce towarzyszą charakterystyczne ilustracje Kitty Crowther (znanej polskim czytelnikom z picturebooków od Wydawnictwa Dwie Siostry). Narysowane w stu procentach kredkami, w nieco przerysowany sposób ukazują ludzką fizjonomię. Cienkie wielokolorowe pasma, tak typowe dla stylu ilustratorki, przenikają się z mrocznymi cieniami. Ilustracje idealnie dopełniają napisane słowem słodko-gorzkie obrazy ludzkich relacji.

 

  • Magiczne tenisówki mojego przyjaciela Percy'ego


 

4/07/2023

Butelka taty

 

Butelka taty, Artur Gębka, il. Agata Dudek, Widnokrąg 2023.

Kwaśny zapach z butelki rozchodzi się po całej książce. Artur Gębka, jak polski Gro Dahle, wnikliwie i bez taryfy ulgowej przedstawia młodym czytelnikom rodzinę uwikłaną w problem alkoholowy. Książka poruszająca, szczera, ale pozostawiająca nadzieję. Ważny i ODważny głos w trudnej sprawie.

Butelka pojawia się w domu znienacka. Nie zajmuje dużo miejsca i przy odrobinie wysiłku Wojtkowi udaje się nie zwracać na nią uwagi. Tata wydaje się interesować butelką nieco bardziej niż inni domownicy. Co więcej, tylko jemu jej obecność zupełnie nie przeszkadza. Z czasem butelka co raz bardziej przesuwa się w stronę środka pokoju i zaczyna rosnąć. Wszelkie próby wyrzucenia jej z mieszkania kończą się niepowodzeniem. Mama i Wojtek czują się bezsilni wobec zaskakującej relacji jaka zaczyna powstawać między tatą a butelką. Tata jest inny niż dotychczas. Trochę nieobecny, dziwny, chwilami straszny. A butelka coraz większa. Kiedy tata do niej wpada, wszystko wskazuje na to, że utknie w niej już na dobre.

Początkowo miałam duże obawy związane z wyborem taty na ofiarę nałogu. Może lepszy byłby dziadek, w ostateczności nawet mama. Kryzys ojcostwa i tak dotkliwie daje nam się we znaki. Po co dorzucać kolejny kamyczek. Tkwię gdzieś w połowie drogi między moimi wątpliwościami a uspokajającą konstatacją, że książka jednak zgrabnie oddziela ojca od jego nałogu. To butelka jest sprawczynią całego zła. Za sprawą udanej metafory z przedmiotu przeobraża się w podmiot. To na niej czytelnik koncentruje swoją uwagę. To ona staje się dominantą historii, aż do momentu gdy poza nią nie ma już niemal nic.

Tym tropem idzie również ilustratorka, Agata Dudek. Butelkowa zieleń rozlewa się po książce, by w kulminacyjnym momencie pokryć całe strony tak skutecznie, że z trudem odczytujemy tekst. Z przestrzeni domu powoli znika świat dziecka przedstawiony za pomocą różnokolorowych klocków. W perspektywie radosnej okładki, konieczność zanurzenia się w szmaragdowej zieleni jest jeszcze bardziej przytłaczająca i niepokojąca. Efekt wizualny wzmaga siłę przekazu bardzo wyważonego emocjonalnie tekstu.

Jestem pod ogromnym wrażeniem "Butelki taty". Z jednej strony podziwiam harmonijną fabułę, która bezstronnie, nie siląc się na mentorski ton relacjonuje wydarzenia, z drugiej jestem oczarowana świetną robotą ilustratorki. Pozostaję jednak z retorycznym pytaniem o odbiorcę tej książki. Czy trafi do dzieci żyjących w rodzinach z problemem alkoholowym, czy tylko do tych, które jak moja córka o nadużywaniu alkoholu wiedzą tylko z książek, filmów i spacerów pośród upstrzonych małpkami po wódce nadrzecznych krzaków w naszej ulubionej letniskowej miejscowości.

Nie będę zdradzać zakończenia książki. Powiem tylko, że Artur Gębka zgrabnie doprowadził historię do końca, a Agata Dudek pięknie pozbyła się wszechogarniającej zieleni. Świetna robota i ważna książka do postawienia na półce w kategorii "trudny temat".



 


3/21/2023

Życie Mrówki

 

Życie Mrówki, Linn Gottfridsson, il. Emma Adbåge, tł. Barbara Janowska, Zakamarki 2023.

Mrówka ma sześć lat, najlepszą przyjaciółkę Henię, nowego sąsiada Diego i marzy o własnym kocie. Mrówka tak naprawdę ma na imię Morgan, ale rodzice zadecydowali, że będą nazywać go Mrówką. Zadecydowali też, że będą ze sobą mówić po angielsku. Nawet, jeśli Mrówka tego nie cierpi, bo robią to zawsze wtedy, kiedy się kłócą.

Pierwsza część zakamarkowej serii Linn Gottrfidsson to książka pretekst. Nie lubię patrzeć na literaturę zadaniowo, ale "Życie Mrówki" wydaje się naprawdę świetnie skrojoną książką "na temat". Linn Gottfridsson znana jest w Szwecji głównie jako scenarzystka filmowa. Bywalcy festiwalu Kino Dzieci mieli być może okazję obejrzeć film "Comedy Queen", na podstawie bestsellerowej powieści Jenny Jägerfeld (nominacja w plebiscycie Lokomotywa), o dziewczynie walczącej z traumą po samobójczej śmierci matki. Gottfridsson jest bardzo uważną i wrażliwą scenarzystką. Również w książkach dla młodszych dzieci te cechy wysuwają się na pierwszy plan. W "Życiu Mrówki" dokładnie wie, gdzie uderzyć, żeby w niepozornej książce dla wczesnoszkolniaków celnie trafić w czułe punkty fabuły.

Kiedy poznajemy Mrówkę, mieszka jeszcze z obojgiem rodziców i początkowo nie zauważamy, że za kulisami ich małżeńskiej relacji coś zaczyna się już psuć. Linn Gottrfidsson idzie małymi kroczkami. Najpierw sprzeczka rodziców, potem Mrówka rysuje eksplodującego kota, ślimaki na farmie ślimaków mają problemy w związku... Rodzice kłócą się po angielsku, ale Mrówka nie zna angielskiego. My też nie znamy. Dialogi w książce napisane są tak, że słowa tylko z pozoru brzmią na angielski. Jestem pod wrażeniem, jak świetny to zabieg i ile szczególnej atmosfery przydaje historii. 

"Życie Mrówki" napisane jest z typową szwedzką lekkością, która pozwala autorowi zejść z piedestału  i pokazać świat widziany oczami dziecka. Świat autentyczny, ale niekiedy smutny i rozczarowujący. Z trudem przechodzę do porządku dziennego nad korzyściami, które autorka stara się zaakcentować w nowej sytuacji rodziny po rozwodzie. Miejscami nawet daję się na nie nabrać, a wtedy myślę sobie, że najważniejsze, żeby na te benefity nabrali się zwłaszcza ci mali czytelnicy, których ten problem dotyczy osobiście.




3/10/2023

Kot o burczącym brzuchu


 Kot o burczącym brzuchu, Magdalena Hai, il. Teemu Juhani, tł. Iwona Kiuru, Widnokrąg 2023.

Czy tylko ja mam wrażenie, że ta słodka okładkowa ilustracja zwodzi nas na manowce? Miły kotek, rezolutna dziewczynka, baśniowy świat pachnący przygodą? Nie dajcie się oszukać. W środku rządzi głęboka metafora i mocne przesłanie. Przygotujcie się na petardę.

Przede wszystkim kolor. Ten spotkacie tylko na okładce. Na stronach książki wygodnie rozsiadły się nastrojowe, czarno-białe grafiki autorstwa nieznanego dotąd w Polsce fińskiego ilustratora, Teemu Juhani. Przywołują na myśl feeryczne prace Magdy Wosik, czy groteskowe wyobrażenia Chrisa Riddella. Jesteśmy w samym środku niesamowitego świata, który kryje w sobie niezmierzoną głębie i aż prosi, żeby podrapać mocniej i zajrzeć pod spód.

Sama historia z pozoru wydaje się zwykłą baśniową opowieścią o kocie i dziewczynce. Znamy je i lubimy. Ale tutaj nie chodzi tylko o bezinteresowną przyjaźń i obiecującą przygodę. Od pierwszych stron w grę wchodzi poważna umowa. Kot, który zjadł już prawie cały świat nadal jest głodny, chce zjeść również dziewczynkę. Tylko pod warunkiem, że ta znajdzie mu coś do pożarcia, gotów jest darować jej życie. Apetyt kota jest nieposkromiony, burczący brzuch ciągle rośnie, a łagodna kocia natura walczy z czymś, co najwyraźniej steruje jego pragnieniami. Czy dziewczynce uda się uratować świat, czy marzenia, którymi żywią się ostatni ocaleńcy przetrwają?

Apokaliptyczne, nieco absurdalne opisy  przyjemnie łechcą wyobraźnię, ogromny kociak wywołuje rozbieżne słodko-gorzkie uczucia, ale samo metaforyczne przesłanie, które wydaje się być clue opowieści, niekoniecznie wysuwa się na pierwszy plan. Książka domaga się dorosłego czytelnika, który pomoże wgryźć się w szereg znaczeń, które niesie fabuła: o histerii konsumpcjonizmu, źle rozumianym postępie, nierównościach ekonomicznych, czy rabunkowej gospodarce przestrzennej. Aż niewiarygodne, że ten krótki, zaledwie kilkudziesięciostronicowy tekst jest tak gęsty i wielowarstwowy. 

Jednocześnie nie sposób nie zauważyć, że misja ocalenia świata spada na barki małej dziewczynki i że ta dziewczynka, przy swoich licznych ograniczeniach, okazuje się być idealną supermanką: wrażliwą, troskliwą, empatyczną. Bo dobro zawsze zwycięża, a przyjaźń jest w stanie przetrwać wszystko.

 


 


11/09/2022

Iskry w mojej głowie

 

iskry w mojej głowie

Iskry w mojej głowie, Elle McNicoll, tł. Małgorzata Glasenapp, Dwie Siostry 2022.

Drugi tytuł dwusiostrzanej "Serii z Poczwarką" zabiera nas do świata autystycznej jedenastolatki Addie. Debiutancka powieść Elle McNicoll to świadectwo jej osobistej diagnozy i wielu lat życia poza schematem neurotypowości. Powieść uhonorowana licznymi nagrodami stanowi udany i rzadki głos osoby ze spektrum autyzmu skierowany do młodszych czytelników.

"Będę nadal pisała o osobach nieneurotypowych i nigdy się tym tematem nie zmęczę" - zapowiedziała Elle McNicoll w jednym z wywiadów dla brytyjskiego Narodowego Stowarzyszenia Autystycznego. Od czasu debiutu w 2020 roku, w Wielkiej Brytanii ukazały się dwie kolejne powieści autorki, które starają się przełamać utarte schematy myślenia. McNicoll wydobywa z cienia te dzieciaki, które ze względu na swoją inność nie zasługiwały na zauważenie i akceptację, o problemach, których literatura milczy od lat. 

Jedenastoletnia Addie jest wrażliwa, bystra i dociekliwa. Kocha czytać. Zwłaszcza o rekinach. Ma kochającą rodzinę i niezbyt udane relacje z rówieśnikami. Może byłoby inaczej, gdyby umiała dostrzegać aluzje, patrzeć ludziom w oczy i być mistrzem szybkich ripost. Ale tak nie jest. Jej głos nie wybrzmiewa  głośno na forum klasy, a gdy szczególnie się czymś rozemocjonuje, często przestaje panować nad swoimi reakcjami. Jest inna.

Niewielka miejscowość na przedmieściach Edynburga, w której mieszka skrywa tragiczne tajemnice, które dla Addie stają się punktem zapalnym do przejęcia społecznej inicjatywy. Gdy dowiaduje się o egzekucjach czarownic, zaczyna rozumieć, że inność zawsze była źle widziana.

Przejmująco, szczerze i wnikliwie pokazane emocje bohaterki pozwalają wejść w sytuacje i sposób myślenia autystycznej dziewczynki, poznać jej motywacje i trudności z jakimi się mierzy. Książka jest też ważnym głosem w sprawie mobbingu szkolnego ze strony nauczycieli, cichej przemocy, która odbywa się za zamkniętymi drzwiami szkolnych klas.

Książka oczekuje na swoją filmową adaptacją. Telewizja BBC zapowiada premierę na 2023 rok.

 

Seria z Poczwarką:


 

 

 

11/02/2022

11 palców. O tym jak zniknęłam w dżungli


 11 palców. O tym jak zniknęłam w dżungli, Simon van der Geest, il. Karst-Janneke Rogaar, tł. Marta Talacha, Format 2022.

Kilka lat po premierze "Pajątyla" wydawnictwo Fomat powraca do twórczości holenderskiego pisarza, Simona van der Geest.  Dostajemy do rąk przejmującą powieść o współczesnych mediach i dziecięcej determinacji, napisaną w sprawnej pierwszoosobowej narracji.

Gruby tom nieco mnie zaskoczył - niemal czterysta stron powieści, w założeniu dla młodszych nastolatków (10+), choć moja dzielnicowa biblioteka, pewnie ze względu na miejscami ostentacyjne traktowanie kwestii damsko-męskich (również na ilustracjach), wrzuciła ją do czwartego poziomu katalogu bibliotecznego. Długość to jeden poważny zarzut, bo książka miejscami się ślimaczy, drugi to słaba korekta. Widać, że zabrakło dodatkowej pary oczu. 

12-letnia Eva, samotnie wychowywana przez sławną piosenkarkę, postanawia odnaleźć swojego ojca. Motywacją do poszukiwań staje się szkolny projekt, który dziewczyna postanawia przeprowadzić, za temat wybierając sobie "biologicznych ojców". Jednak jak znaleźć tatę, o którym nic się nie wie? Odpowiedzią staje się reality show "Stracony czas", które pomaga w szukaniu zagubionych krewnych. Nieco abstrakcyjna historia jeszcze bardziej nabiera rumieńców, kiedy dziewczyna odkrywa, że jej ojciec najprawdopodobniej mieszka w Surinamie, byłej holenderskiej kolonii w Ameryce Południowej. Pod czujnym okiem kamer wyrusza w nieznane z nadzieją, że ta podróż odmieni jej życie.

Simon van der Geest podszedł do tematu z iście skandynawskim luzem i dystansem. Mimo poważnego problemu, skroił ciepłą, przygodową powieść, w której nie brak celowej refleksji, ale podanej tak, że nie przytłacza. Co się dzieje, gdy kamera wkracza w najbardziej intymne sfery życia i czy mamy zgodę na to, by media ingerowały w naszą prywatność? Autor jest uważnym obserwatorem dziecięcych emocji. W pierwszoosobowej narracji nie czuć dorosłego mentorstwa. Przekonały mnie dialogi i wiarygodne relacje między rówieśnikami.

Długi tekst powieści przełamują odręcznie zapisane strony projektu, korespondencja mailowa bohaterki i utrzymane w swobodnym stylu ilustracje. Dzięki tym urozmaiceniom, fabularne dłużyzny nie będą straszne nawet największym maruderom.

9/29/2022

Kiedy tata zamienił się w krzak

 

kiedy tata zamienił się w krzak

Kiedy tata zamienił się w krzak, tekst i il. Joke van Leeuwen, tł. Jadwiga Jędryas, Dwie Siostry 2022.

Oto pierwszy tytuł z nowego dwusiostrzanego cyklu, opatrzonego wdzięcznym hasłem "seria z poczwarką". Podskórnie czuję, że wkraczamy w obszar trudnych tematów dla prenastolatków, choć trudno mi jeszcze wyczuć, wnioskując po jednej przeczytanej książce i drugiej zaledwie obejrzanej ("Iskry w mojej głowie"). Wielokrotnie nagradzane prestiżowymi odznaczeniami literackimi autorki zapowiadają serię mięsistą i zdecydowanie wartą uwagi.

Joke van Leeuwen od ponad czterdziestu lat publikuje książki dla dzieci i dorosłych. Jej tytuły znalazły się na Honorowej Liście IBBY i były nominowane do Nagrody Literackiej im. Astrid Lindgren. Dzięki wydanej kilka lat temu w Polsce powieści "Ćwir!",  Joke van Leeuwen dała się poznać jako autorka zdystansowana a jednocześnie poruszająca najgłębsze struny. Tym razem powraca z ponadczasową historią, również słodko-gorzką, gdzie specyficzne poczucie humoru miesza się ze smutną prawdą o kondycji człowieczeństwa.

"Kiedy tata zamienił się w krzak" swój poważny ton paradoksalnie zawdzięcza prostej, pierwszoosobowej narracji. Toda nie musi silić się na mądre, okrągłe zdania. Jest kilkuletnią dziewczynką, która zaskoczona nagłym rozpoczęciem wojny, ma sobie poradzić z perspektywą strachu, samotności, wyobcowania i nieznanej przyszłości. Przekraczając całkiem realną granicę, za którą zostawia tatę i babcię, przekracza też granicę swojej dziecięcej naiwności i ludzkiej nieprzewidywalności. Co ją tam czeka, widzimy oczami dziecka, bardzo wyraźnie i wyjątkowo szczerze. Toniemy w poczuciu bezradności.

Atmosfera książki wydaje się pozostawiać nas w swoistym bezczasie. Jesteśmy raczej wtedy niż teraz. Sporadycznie acz bardzo wyraźnie współczesność daje jednak o sobie znać. Pojawiają się takie detale jak: plastikowy kubek z pokrywką, komputer, jednorazowe torebki. Uderzają ze zdwojoną siłą - to się dzieje tu i teraz.

Van Leeuwen jest też autorką ilustracji. Mówi dwugłosem. Rysunki, nieco absurdalne, pogłębiają poczucie zagrożenia. A może tata wcale nie zamienił się w krzak. Może nie da się uciec przed tym, co nas czeka.

 

Seria z Poczwarką:

"Iskry w mojej głowie"

 

8/11/2022

Przygoda Wielka

 

Przygoda Wielka, Katarzyna Kilczuk, il. Małgorzata Herrera, Dziwimisie 2022.

Piękna okładka o bullerbynowskiej atmosferze, kilkanaście sprawnie napisanych rozdziałów i grupka dziesięcioletnich bohaterów. "Przygoda Wielka" to krótka historia do samodzielnego czytania, ale też odważny głos na trudny temat.

Czas wakacji, wspólne zabawy, rywalizacja, pokonywanie własnych ograniczeń. Kiedy Michał trafia do Przygody Wielkiej na dwumiesięczny pobyt u ciotki, nie jest z tego powodu ani trochę zadowolony. Wyrwany z domu, w którym atmosfera niedopowiedzenia wieszczy poważny kryzys, nie ma ochoty na odkrywanie uroków prowincji. To Bullerbyn ma zdecydowanie gorzki smak i początkowo nic nie zapowiada zmiany na lepsze.

Przygoda Wielka to nieco idylliczna polska wieś, w której dzieci z powodzeniem i bez niczyjej zachęty obchodzą się bez elektroniki. Miejsce gdzie czas się zatrzymał, a poszukiwanie robaków i plucie pestkami ma nadal swój urok. To tu Michał przywozi swoje miejskie zmartwienia, które powoli rozwikłuje dzięki pomocy życzliwej ciotki. Jest tu trochę jak w bajce, i mimo że na życzliwość miejscowych Michał musi zapracować, można mieć pewność, że ostatecznie wszystko skończy się pomyślnie. 

Autorka tworzy świat przedstawiony, w który z powodzeniem może zaimplikować trudny temat, bez obaw o konsekwencje. I tak też robi. To chyba pierwszy raz, kiedy w literaturze dla młodszych czytelników spotykam się z problemem straty i jej trudnych rodzinnych konsekwencji. Pokazany z szacunkiem i delikatnością problem, koncentruje się na emocjach rodzeństwa i trochę daje prztyczka w nos rodzicom, którzy starają zamieść go pod dywan.

Katarzyna Kilczuk pisze o dziesięciolatkach dla dziesięciolatków, tak jak one same chciałyby siebie widzieć. Poza szczerymi, otwartymi relacjami typowymi dla wczesnodziecięcych znajomości, Michała i jego nowo poznanych przyjaciół łączy typowo nastoletnia nić porozumienia, która wymaga większej samorefleksji, ale jest też bardziej misterna, ulotna i zdradliwa.

Okazuje się, że przygoda nie musi być wielka przez duże W, żeby była ekscytująca, pouczająca i niezapomniana.



6/23/2022

Mocne słowa


 Mocne słowa, Kimberly Brubaker Bradley, tł. Marta Bręgiel-Pant, Entliczek 2022.

"Mocne słowa" to trzeci tytuł K.B. Bradley, który trafia w ręce polskich czytelników. Okołowojenna dylogia ("Wojna, która ocaliła mi życie") o Adzie i Jamiem, rodzeństwie uciekającym z bombardowanego Londynu, nie skradła mojego serca i pozostawiła wątpliwości, czy autorka umie pisać z rozwagą, bez zbędnego epatowania emocjami. Okazało się, że tak.

Napisać powieść dla młodszych nastolatków o przemocy seksualnej to nie lada wyzwanie. Wiele osób przyznaje, że sięgnięcie po tę pozycję wiązało się z pewnym niepokojem. W swojej autorskiej zakładce w serwisie Goodreads autorka napisała, że "Mocne słowa" to jej najlepsza z dziewiętnastu dotychczas wydanych książek. W posłowiu zwierzyła się zaś, że sama była kiedyś ofiarą przemocy. Zastanawiam się na ile ten osobisty wątek pomógł Bradley w przepracowaniu tematu i podaniu go w taki sposób, że czytając mimo wszystko czujemy się komfortowo. Autorka operuje aluzją i niedopowiedzeniem, dzięki czemu nawet czytelnik wrażliwy i nieprzygotowany może "Mocne słowa" przeczytać na własnych zasadach.

Losy dwóch sióstr połączonych traumą wykorzystywania seksualnego poznajemy już z perspektywy czasu i bezpiecznego domu zastępczego, który stwarza przestrzeń do przepracowania problemów. Jedenastoletnia Della  jest jak skrzywdzony psiak, który na zaczepkę reaguje wzmożoną agresją, jej starsza siostra Yuki to niezmordowana obrończyni, ale i jej powoli rozładowują się baterie. Narracja z perspektywy młodszej bohaterki, gdzie mnóstwo wspomnień ginie w wyrwach dziecięcej niepamięci, pozwala skupić się na tu i teraz. Jak Della buduje relacje, czego się boi, gdzie sobie nie radzi? Między wierszami dowiadujemy się o matce uzależnionej od metaamfetaminy, jej partnerze, który mieszkał z dziewczynkami, gdy trafiła za kratki, o bezradności, strachu i nieumiejętności szukania pomocy.

Bradley pisze ciepło, z dystansem, z wyrozumiałością. Stara się pokazać, że to nigdy nie jest wina dziecka i że życzliwi dorośli potrafią pomóc. Della nie jest dzieckiem idealnym. Syndrom ofiary wlecze się za nią i przy byle okazji daje znać o sobie. Mimo to Bradley udaje się znaleźć w niej tyle dobrych cech, że jako czytelnicy dajemy radę ją polubić i kibicować jej przemianie.

  👉   Wojna, która ocaliła mi życie

 

2/24/2022

Toffi

 

Toffi, Sarah Crossan, tł. Małgorzata Glasenapp, Dwie Siostry 2021.

Mam wrażenie, że Sarah Crossan to cały czas wydawniczy fenomen. Jeśli ktoś jej nie zna, a nie zajrzy do książki, nie dowie się, że w środku kryje się powieść napisana białym wierszem. Warto otworzyć, bo to czytelnicza petarda. I nie ważne, czy się lubi poezję, czy nie. Jej książki po prostu się czytają.

Sarah Crossan ma talent do zestawiania trudnych tematów z niemal niewiarygodnymi okolicznościami. Można zarzucić jej ryzykowne balansowanie na cienkiej granicy autentyczności, ale w praktyce czego się nie robi, by porwać czytelników. Tym razem los splata życiowe drogi dwóch kobiet - nastolatki na gigancie i cierpiącej na demencję staruszki. Z pozoru daleka korelacja owocuje zażyłością, a wreszcie przyjaźnią, która ma znamiona spotkania dwóch równych sobie osób. Początkowo dziewczyna, której życie nie poskąpiło okazji do posługiwania się manipulacją, te same wypróbowane chwyty stosuje na starej Marli, szybko jednak okazuje się, że i ta nieświadomie wplątuje ją w pewną emocjonalną grę. Allison z dnia na dzień staje się Toffi i czy tego chce czy nie, musi dopasować się do swojej przysposobionej tożsamości.

Crossan jak zwykle śmiało sięga po odbiorcę dorosłego i nastoletniego. Ma dar budowania fabuły tak, że niemal każdy czytelnik może się zidentyfikować z problemami bohaterów w ramach swoich potrzeb i możliwości. Obie bohaterki, w gęsto utkanej narracji książki, opowiadają swoją historię bycia wykorzystywaną i zdominowaną przez najbliższych. To książka o przemocy, jej genezie i konsekwencjach. Trudna, wymagająca i poruszająca. Page turner, który nie pozostawia obojętnym.

Przy okazji pisania o książkach Crossan zawsze staram się podkreślić, że koncepcja verse novel, czyli powieści pisanej wierszem, świetnie sprawdza się u "opornych czytelników", bo tekst nie stanowi takiej bariery jak w klasycznej powieści. Świetna książka dla dyslektycznych licealistów i starszych podstawówkowiczów. Może jako prezent na zakończenie roku?

2/18/2022

Kwiecień plecień


 Kwiecień plecień, Mette Vedsø, tł. Edyta Stępkowska, Widnokrąg 2021.

Alicja Szyguła w recenzji powieści "Już, już!" pisze, że denerwują ją książki, w których "idea jest uprzednia wobec formy". Wydawałoby się, że koncepcja książek pisanych na społeczne zamówienia ośmieszyła się już na początku ubiegłego stulecia, tymczasem oczekiwania wychowawców i rodziców nadal wspierają ich powstawanie. "Kwiecień plecień" leży na przeciwległym biegunie. Może dlatego ta premiera przeszła praktycznie bez echa.

Mette Vedsø to duńska autorka, która zadebiutowała zaledwie 12 lat temu, a już ma na swoim koncie ponad 20 powieści dla dzieci i młodzieży. Słynie z niezależności myślenia, pokazywania bohaterów w zwrotnych momentach ich życia, a jej książki karmią się niedopowiedzeniami, między które czytelnik z łatwością może wpleść własne wątki. Krótkie rozdziały, plastyczny język i autentyczne dialogi to atuty powieści, którą nawet oporny, nastoletni czytelnik przeczyta szybko i z przyjemnością.

Główną bohaterkę poznajemy w momencie jej pierwszego ataku paniki. Diagnoza: zaburzenia lękowe. Błyskawiczna reakcja mamy: bogaty pakiet terapeutyczny. Cel: szybkie wyjście z kryzysu. Dalej jednak książka wymyka się z oczywistego schematu powieści psychologicznej dla młodzieży, gdzie skuteczne leczenie i opieka najbliższych zapewniają najlepszą drogę powrotu do zdrowia. Pi poznaje na klatce schodowej niepełnosprawną intelektualnie nastolatkę Vicky, a ich pogłębiająca się znajomość owocuje kolejnymi klatkowymi przyjaźniami, w tym z emerytowaną Angielką, Gillian Brown, o ciekawej powierzchowności i elektryzującym wnętrzu. Pi kontynuuje terapię, ale jednocześnie, bez wiedzy mamy, angażuje się w relacje, które otwierają jej nowe perspektywy patrzenia na świat. 

Vedsø wkłada w usta bohaterów różne niewygodne zdania. Odsuwa od czytelnika wizję "ja", które zasługuje na najwyższą uwagę i terapii, która jest jedyną drogą do wyjścia z kryzysu. "Fakt, że życie niespecjalnie nas rozpieszcza, ale przecież nie będziemy załamywać rąk nad najmniejszą przeszkodą" - mówi mama Vicky. W innym miejscu Gillian Brown, na szczere wyznanie Pi, że nie poszła na terapię odpowiada: "Trust yourself. Your mum can't feel what you feel inside". Autorka zdaje się mówić do czytelników ich językiem. Swobodnie wplata w narrację całe passusy po angielsku, a redakcja nie troszczy się o to, by w przypisach przełożyć je na polski. Znak czasu, a może wiara w autonomię, która nie tylko pozwala rozstrzygnąć, co jest dla mnie naprawdę dobre, ale też skorzystać z dowolnego słownika, który pomoże zrozumieć niezrozumiałe.

Na koniec warto wspomnieć o ciekawym pomyśle graficznym zastosowanym w powieści. Motyw chmurek z okładki stanowi też graficzny wyróżnik na początku każdego rozdziału. Ten swoisty barometr nastroju zaczyna się od burzy, a kończy na dobrze rokującym rozpogodzeniu.

 

1/03/2022

Tyle miłości nie może umrzeć

 


Tyle miłości nie może umrzeć, Moni Nilsson, il Joanna Hellgren, tł. Agnieszka Stróżyk, Zakamarki 2021.

Tak się składa, że niedawno sama straciłam mamę, więc emocjonalne naciski, jakie generują książki o śmierci, rezonują we mnie doskonale. A skandynawska literatura znowu udowadnia, że umie sobie radzić z trudnymi tematami. Niezależnie od tego czy czytelnik ma 9 lat, czy dużo więcej.

Lea ma kochającą rodzinę, cudowną przyjaciółkę Noję i jest najlepszym strzelcem w drużynie. Jednak w tej chwili nie to się liczy. Jej mama umiera na raka i wszystko inne praktycznie przestaje mieć znaczenie. Gdyby tylko dało się coś z tym zrobić, Lea nie musiałaby nienawidzić Noi ze wszystkich sił, ani bać się, że jak wróci ze szkoły, mamy już nie będzie. Póki co mama jest w domu prawie cały czas, poza krótkimi pobytami w szpitalu. Czasem czuje się lepiej i wtedy robi Lei piękne fryzury albo pozwala wywieźć się wózkiem na spacer, a czasem gorzej, wtedy wymiotuje, ciężko oddycha albo po prostu śpi.

Moni Nilsson z niebywałą wrażliwością odmalowuje pewną delikatną sferę intymności, która kryje się za relacją mamy i córki: dotyk, wzajemna otwartość, brak tabu. Szczera, nielukrowana relacja z domu, który powoli przygotowuje się na odejście kochanej osoby uderza w czytelnika falą emocji, która nie oszczędza. Kontrast pomiędzy tym wszystkim a światem, który Lea pozostawia za sobą jest trudny do udźwignięcia nie tylko dla bohaterki. Wydaje się, że ta i tamta rzeczywistość po prostu nie są ze sobą kompatybilne. Mimo to autorce udaje się przeprowadzić nas na drugą stronę, udowadniając, że śmierć ma swoje miejsce w życiu, a odchodzenie bliskiej osoby to jego naturalny element. 

Przyznam, że po raz pierwszy przeczytałam w książce dla dzieci tak szczerą, wzruszającą i prostą opowieść o odchodzeniu. Mam poczucie, że Moni Nilsson potraktowała młodych czytelników z należną im powagą, jednocześnie gładko i z wyczuciem weszła w emocje głównej bohaterki. Świetnie napisana postać mamy, dała Lei podstawę, żeby przez proces rozstania przejść w poczuciu bezpieczeństwa i stabilności. Pięknie by było, gdyby każde dziecko mogło w ten sposób żegnać swoich bliskich.

Książka świetnie nadaje się do samodzielnego czytania, choć pewnie lepiej byłoby przeczytać ją wspólnie.

 


12/14/2021

Już, już!



Już, już!, Katarzyna Wasilkowska, Literatura 2021


 

Bez wątpienia najmocniejsza książka dla dzieci, jaką przeczytałam w tym roku. Budząca emocje, ważna, świetnie napisana. Poznajcie Lulę i jej Kryształowy Zamek.

Katarzyna Wasilkowska jest mistrzynią dialogu, bystrą obserwatorką i wprawną pisarką. To właśnie dzięki temu historia kilkuletniej bohaterki tchnie życiem, emocjami i dużą autentycznością. Biorąc pod uwagę trudny temat, dynamika tekstu i jego szczerość wysuwają się na plan pierwszy i mają niebagatelne znaczenie. "Już, już!" to proza inicjacyjna w świetnym wydaniu, a do tego zapadająca w pamięć i dająca do myślenia.

Lula jest w trzeciej klasie. Ma kochających rodziców, fajne rodzeństwo i psa, zajmujące hobby i świetne stopnie w szkole. Właściwie trudno sobie wyobrazić, że coś mogłoby pójść nie tak. Nawet rodzice, którzy wstawiają Luli do pokoju używany komputer starszej siostry, nie spodziewają się, że już niebawem okaże się on źródłem poważnych problemów. Punkt zapalny pojawia się w szkole, ale zasadniczo mógłby wziąć się skądkolwiek: z reklamy na przystanku, od znajomych z parkouru, z podwórka. Kryształowy Zamek rozpala emocje wśród dziewczyn w klasie, powoduje wykluczenie, ma smak zakazanego owocu.

 

 "W Kryształowym Zamku czas leci, jak chce, raz szybko, raz wolno. Punkty tak samo. Niczego nie możesz przewidzieć, wszystkim rządzi gra".

 

Początkowo akcja gry zagląda do książki sporadycznie. Z czasem świat Kryształowego Zamku zdominowuje narrację powieści. Częściej jesteśmy tam niż w realnym świecie bohaterów. Konfrontujemy się z nagłymi skokami adrenaliny Luli, doznajemy zwycięstw i porażek, tracimy punkty, zyskujemy poziomy. 9-latka powoli gubi kontakt z rzeczywistością, a my śledzimy to tak wnikliwie jak widzowie Big Brothera.

Wasilkowska niewiarygodnie sprawnie buduje napięcie, żongluje emocjami bohaterów, pozwala zapomnieć, że ta historia nie dzieje się naprawdę. Nie pokazuje palcem kto jest winny. Bohaterowie mają jednak swoje za uszami: nieuważni rodzice, nauczycielka przypinająca łatkę grzecznej uczennicy, zazdrosne koleżanki, pochłonięte swoimi sprawami rodzeństwo. Każdy z nas odnajdzie siebie w szerokim spektrum postaci i zapewniam, że będzie to zderzenie bardzo brutalne, zarówno dla dużych jak i małych czytelników.


11/19/2021

Preskot


 Preskot, Katherine Applegate, tł. Małgorzata Glasenapp, il. Sara Olszewska, Dwie Siostry 2021.

Zasugerowałam się okładką. Myślałam, że będzie baśniowo, fantastycznie, nierealnie. Tymczasem wręcz przeciwnie. Wygląda na to, że zwariowany kot Preskot, wymyślony przyjaciel, to tylko pretekst do opowiedzenia innej historii. Znacznie poważniejszej.

Prawdopodobnie ta książka świetnie obyłaby się bez Preskota. Współczesna opowieść o rodzinnym kryzysie, biedzie i bezdomności, o matce, która traci pracę i o ojcu, który cierpi z powodu wczesnego stadium stwardnienia rozsianego. W tym wszystkim dwoje dzieciaków i pies oraz dużo miłości i wzajemnej troski. Preskot pojawia się w pokoju Jacksona zawsze, gdy zaczynają się jakieś kłopoty. Można powiedzieć, że jest ich zwiastunem. Jeśli znacie Piaskowego Wilka Åsy Lind, kot może Wam się wydać jego alter ego. Tak samo szalony i rozgadany, tworzy bezpieczną przestrzeń do myślenia i działania. Jackson podskórnie przeczuwa, że w domu dzieje się coś nie tak. Boi się, że brak jedzenia, znikające domowe sprzęty i podenerwowani rodzice oznaczają spanie w samochodzie, mycie w toalecie na stacji benzynowej i jedzenie w przydrożnych barach. Tak już kiedyś było. Narracja cofa czytelników do tych momentów. Zręcznie manewruje między teraźniejszością bohatera a jego przeszłością.

A może jednak Preskot nie jest zupełnie zbędny. Wprawdzie i na szczęście nie staje się przyczyną magicznego wyjścia z kłopotów, to byłoby naiwne i niewiarygodne, ale uświadamia Jacksonowi, że rodzice powinni być wobec niego szczerzy. Okazuje się, że nie jest to tylko książka o kryzysie w sensie materialnym, ale też takim, który dotyka relacji, mimo że z pozoru wszytko wydaje się być na swoim miejscu.

"Preskot" przywołuje na myśl "Darmowy obiad" Reksa Ogle'a. To podobieństwo na poziomie okoliczności zdarzeń. Tu i tu rodzina uwikłana w problemy finansowe, przeżywające trudne chwile dzieci i nerwowe próby zaradzenia sytuacji. Jednak "Preskot" o wiele silniej skoncentrowany jest na biedzie. Rodzice Jacksona to wykształceni ludzie, stabilna socjalnie rodzina, która zwyczajnie miała pecha. Jestem wdzięczna autorce za śmiałe zestawienie kochających, opiekuńczych rodziców z brakiem stabilności finansowej i pustą lodówką. Takie rzeczy po prostu się zdarzają.

 

11/04/2021

Tkaczka chmur


 Tkaczka chmur, Katarzyna Jackowska-Enemuo, il. Marianna Sztyma, Wydawnictwo Albus 2021.

"W bajkach najbardziej mnie denerwują takie typowe szczęśliwe zakończenia. W prawdziwym życiu spotyka nas tyle samo niespodzianek co w baśniach i zakończenia bywają bardzo różne, wcale nie koniecznie złe, po prostu inne" - mówi autorka, Katarzyna Jackowska-Enemuo w przedmowie do słuchowiska "Tkaczka chmur". I o tym jest ta książka, o szczerości wobec życia i uczciwości wobec śmierci. O tym, że w życiu nie ma szczęśliwych zakończeń. Są prawdziwe.

Chyba mamy z autorką podobnie. Ja też unikam bajek z powodu przewidywalnego schematu. Co to za przyjemność z czytania, gdy wiadomo jakie będzie zakończenie. Dlatego mimo początkowej nieufności, "Tkaczkę" zakończyłam z satysfakcją, jaką przynosi ciekawie domknięta opowieść. Na domiar wszystkiego miałam pod ręką słuchaczkę, więc książkę przeczytałam tak jak się powinno - na głos - bo to bez wątpienia opowieść wyłącznie do głośnego czytania.

Tytuł firmują dwie fantastyczne artystki. Katarzyna Jackowska-Enemuo śpiewa, gra, pisze własną muzykę, prowadzi warsztaty z tańca, propaguje wiedzę o kulturach etnicznych, a co najważniejsze kultywuje sztukę opowiadania. Marianna Sztyma, malarka i ilustratorka, na co dzień mieszka w górach Izerskich, blisko przyrody i z dala od miejskiego zgiełku. W tej atmosferze tworzy niezwykłe obrazy za pomocą kredek, ołówków, farb i tuszu.

Za baśniową historią rodzeństwa, które z pomocą Trzech Zórz i złotej nici losu uczy się wytrwałości, odwagi i samodzielności w konfrontacji z chorobą i odchodzeniem, kryje się osobista strata autorki związana ze śmiercią córki. Mimo to historia opowiedziana w książce nie mieści się w prostych ramach książki o śmierci i pożegnaniu. Czytając ją po raz pierwszy, otworzyłyśmy drzwi do rozmowy o chorobie i żałobie, a właściwie drzwi uchyliły się same, bo siła metafor jest tak duża, że czytając z dzieckiem nie sposób pozostawić ich bez komentarza. Początkowo wydawało mi się, że to słaba strona książki. Mając w pamięci doświadczenie czytania "Pustki", autorskiego picture booka Marianny Sztymy o żałobie po stracie kota, spodziewałam się książki, która nie zostawi dopowiedzeń. "Pustka" była jak szybko działająca tabletka przeciwbólowa. "Tkaczka" jest jak antybiotyk o przedłużonym działaniu. Wymaga leku osłonowego w postaci uważnego dorosłego.

"Tkaczka chmur" napisana jest językiem niedzisiejszym, ale nie archaicznym, subtelnym, ale zrozumiałym. Poetyckim refrenem wplecionym w prozatorski tekst autorka przywołuje opowiadania Ewy Szelburg Zarembiny czy klechdy Hanny Kostyrko. Miłe to i swojskie. Nastrojowe ilustracje Marianny Sztymy z sukcesem mierzą się z napotkanymi w tekście metaforami, pozostając jednocześnie blisko świata dziecka. Złota wstążka farby konsekwentnie sunie po stronach, spinając całą historię jak nić losu, którą dziewczynka otrzymuje od Trzech Zórz w momencie urodzenia. Świat makro i mikro przenika się, tworząc atmosferę niepewności, ale światło spowija wszystko ciepłym całunem bezpieczeństwa.

Atutem książki pozostanie również możliwość czytania jej na różnych poziomach, z dziećmi w różnym wieku i o różnym stopniu wrażliwości. Ta historia otwiera się na tyle, na ile jesteśmy na to gotowi. Polecam wszystkim, którzy chcą porozmawiać z dziećmi o żałobie po stracie najbliższych, ale również tym, którzy po prostu chcą przeczytać piękną książkę.



 

10/05/2021

O, choroba


O, choroba, Boguś Janiszewski & Max Skorwider, Agora dla dzieci 2021.

Słuchałam ostatnio rozmowy z Mirą Marcinów na temat jej najnowszej książki "Bezmatek". Autorka mierzy się w niej z ostatnią fazy choroby onkologicznej swojej matki, jej odchodzeniem oraz żałobą po stracie. W wywiadzie Marcinów przyznała, że ma poczucie tabuizacji tematu śmierci w przestrzeni publicznej oraz braku języka na opisanie tego wszystkiego, co w tej intymnej rzeczywistości się dzieje. Boguś Janiszewski i Max Skorwider biorą się za podobny temat lecz z niższej półki wiekowej i z sukcesem łamią tabu dziecięcego raka. Tę książkę trzeba przeczytać.

Mira Marcinów przełamała barierę tematu niezwykłą otwartością i szczerością. Mówienie o raku ujęte w ramach medycznych nie wyczerpuje kwestii codzienności nowotworowej zarówno chorego jak i jego bliskich. Autorka znalazła w sobie potencjał do zajrzenia głębiej, na szczerą wiwisekcję, którą osobiście bardzo doceniłam. Boguś Janiszewski i Max Skorwider z kolei odczarowali raka za pomocą przystępnej formy komiksu i spersonifikowania choroby pod postacią miłej staruszki. Sprytny zabieg, trochę w kontrze do tego z czym zwykle utożsamiamy chorobę, powiódł się znakomicie, dając przestrzeń dla pozytywnej historii o specyficznej relacji nastoletniej Adeli i jej uciążliwej Choroby.


Pozytywna to chyba słowo klucz do tej historii. Powstanie książki poprzedziły długie godziny spędzone przez autora na oddziałach onkologicznych w towarzystwie chorych dzieci i ich rodziców. To dzięki temu Boguś Janiszewski nabrał dystansu do problemu i specyficzne poczucie humoru jakie towarzyszy małym pacjentom onkologicznym przeniósł na karty komiksu. Pojawia się chemia jako kroplówka z domestosa, czy stojak na kroplówkę jako chłopak, z którym wychodzi się na spacer "na miasto" - czyli na szpitalny korytarz. Odczarowanie choroby na poziomie najbardziej podstawowym zaowocowało książką lekką, ale rzeczową, której nie bałabym się podarować zarówno czytelnikowi znającemu temat z autopsji jak i takiemu, który z nowotworem nigdy nie miało kontaktu. 

Szczerość otwiera drzwi do mówienia o różnych aspektach choroby, również tych najbardziej tragicznych, ale nie pozwala sprowadzić narracji na tory zwątpienia, rezygnacji czy negacji. Adela przechodzi momenty wściekłości i wyparcia, jednak Choroba konsekwentnie pokazuje jej, że przy odrobinie szczęścia i wytrwałości to przejściowy. Zdrowie kiedyś wraca, a choroba odchodzi.

Autorzy nie byliby sobą, gdyby w książce nie przemycili sporej dawki wiedzy czysto naukowej, jak zwykle czyniąc to przystępnie i z pomysłem. Adela choruje na białaczkę, która statystycznie jest nowotworem najczęściej występującym wśród dzieci. Dlatego część historii dzieje się w układzie krwionośnym pokazanym jako sieć podziemnej kolejki. To Choroba jest przewodniczką po swoim rodzinnym mieście (Sick City). Spersonifikowane elementy ludzkiego organizmu tworzą ciekawy kalejdoskop postaci, który przypomina świat zamknięty we francuskim cyklu animowanym "Było sobie życie".

Książka stanowi cegiełkę na rzecz Fundacji Iskierka wspierającej dzieci z chorobą nowotworową i ich najbliższych.

 


9/24/2021

Paczłorkowcy

 

Paczłorkowcy, Jarosław Murawski, projekt graf. Maja Wolna, Wytwórnia 2021.

Chyba od tego trzeba zacząć, że to bardzo szczere spojrzenie na rodzinę nienuklearną. Bez posypki, niepolukrowane, bez dodatkowej śmietanki. Jest taki szwedzki serial na Netfliksie, który bardzo lubię, "Rodzina plus", tam też jest bez dodatków. Tu mocniej, bo z perspektywy dziecka.

Okładkowy blurb mówi, że książka opowiada historię "z dużym humorem", i niby potrafię wskazać te wszystkie momenty, na przykład to, że każdy chłopak mamy to Tomek, nawet jak ma na imię Marek albo że w Polsce tęskni się za Zachodem, czyli że być może "tęskni się jedynie ze Wschodu na Zachód, a w odwrotnym kierunku już nie?", ale "Paczłorkowcy" mnie nie śmieszą. 

To może mieć znaczenie, że wszyscy się tu jakoś nazywają, oprócz głównego bohatera. Jest mama, tata, babcia, pierwsza żona taty - Teresa i jego kolejna partnerka - Gosia, dzieci Teresy i taty - Marysia i Kuba, Tomkowie - przyjaciele mamy, jest Sebastian - najlepszy kumpel i Inka - "wspaniała" 12-letnia imienniczka kawy. Ten kolorowy patchwork ma swoją dynamikę, silnie zależną od tego, kto kogo w danym momencie potrzebuje lub unika, jaki jest czas, jakie miejsce. Chłopak jest uważnym obserwatorem tych relacji. Trochę naiwnym, może zbyt dziecinnym, ale dociekliwym. Zna swoje miejsce w tej układance i wydaje się z nim pogodzony. Czy szczęśliwy? Nie jestem pewna.

Na drugim biegunie świata jest Inka. To w odniesieniu do niej chłopak bada związki swoich najbliższych, to ją stawia na miejscu Tomków i Goś. Jego uczucia i spostrzeżenia dotyczące tej relacji są bardzo dojrzałe, obawy przemieszane z nadziejami autentyczne i ciekawe. Powstaje jednak pewien dysonans między dojrzałością bohatera pokazaną w odniesieniu do rodziny, a tą związaną z pierwszą miłością. Pewnie gdyby to nie była książka dla dzieci, pomyślałabym, że to celowy zabieg pokazujący miejsce i rolę, jaką bohater pełni w domu.

"Paczłorkowcy" to też projekt graficzny. Bardzo odważny: od zewnątrz niebiesko-żółty, ale w środku sporo jest też różu, czerwieni, zielonego. Ilustracje zajmują całe strony, czasem rozkładówkę. Popartowe kompozycje Mai Wolnej dobrze rezonują z tekstem. Podobnie jak narracja są wyraziste i bezpośrednie.


4/14/2021

Darmowy obiad

 

Darmowy obiad, Rex Ogle, tł. Alicja Laskowska, Mamania 2020.

Nie zaprzeczę, że przyciągnęła mnie niebanalna okładka. Wprawdzie sprawiła, że angielski tytuł książki wybił się na pierwszy plan i z trudem przywołuję polskie tłumaczenie, ale bardzo się cieszę, że wydawca nie pokusił się o własny projekt graficzny.

Może właśnie z powodu tej okładki czuję się jednak trochę wprowadzona w błąd. "Darmowy obiad" to nie jest, jak głosi czerwony blurb, "wnikliwy portret ubóstwa", to raczej portret rodziny uwikłanej w przemoc domową, konserwującą siłę socjalu i najprawdopodobniej, choć tego możemy się tylko domyślać, nałogi powodujące rozkład życia rodzinnego i demoralizację. Bieda to zaledwie czubek góry lodowej, z którą zmaga się nastoletni bohater. Książka powstała na podstawie osobistych wspomnień autora, stąd z jednej strony ma walor autentyczności, który doceniam, z drugiej nosi w sobie cechy nieprzepracowanych emocji, które dla przypadkowe czytelnika mogą nie mieć znaczenia, jednak dla kogoś uwikłanego w podobne problemy, mogą okazać się kluczowe.

Rex Ogle żyje w zamożnej dzielnicy, średniej wielkości  amerykańskiego miasteczka Birmingham. Jednak jego rodzina nie ma nic oprócz mnóstwa długów i małego, nieumeblowanego mieszkania w kwaterunkowym budynku. Rex ma w sobie za to mnóstwo wstydu i determinacji do zmiany. Niestabilna emocjonalnie matka i równie nieprzewidywalny ojczym implikują łańcuch fizycznej i psychicznej przemocy, który spaja całą rodzinę, w tym dwuletniego, przyrodniego brata, dla którego Rex staje się jedynym odpowiedzialnym opiekunem.

Płynna, dobrze zbudowana, trzymająca w napięciu narracja i autentyczne dialogi  sprawiają, że książkę czyta się szybko chociaż nie bez pewnego znużenia spowodowanego świadomością, że nie może to być historia z autentycznym happy endem. I na szczęście nie jest, choć nie zdradzając finału, trzeba powiedzieć, że autor daje jednak czytelnikom nadzieję na lepsze jutro. Nadzieję okupioną niezbyt trafioną marginalizacją problemu przemocy oraz powielaniem wzorca współodpowiedzialności dziecka za problemy domowe. Mam wrażenie, że Rex Ogle, pisząc "Darmowy obiad" nie umiał wystarczająco odciąć się emocjonalnie  od wydarzeń sprzed lat. Stąd pewne dziury fabularne, na które natrafiamy i mechanizmy usprawiedliwiania obecne w relacjach ofiara - sprawca.

Mimo wszystko polecam książkę zwłaszcza tym nastolatkom, które "mają wszystko". Spojrzenie na kwestię zamożności od drugiej strony może okazać się bardzo cenne i oczyszczające. "Darmowy obiad" to również dające do myślenia studium szkolnego mobbingu, który obecny jest w każdym środowisku. Warto na niego uwrażliwiać.



1/27/2021

Gołymi rękami


Gołymi rękami, Bart Moeyaert, tł. Alicja Oczko, Wydawnictwo Dwie Siostry.

 Twórczość Barta Moeyaerta określana jest mianem poetyckiej, oddziałującej na zmysły, filmowej. Jeśli ktoś pokusiłby się o przełożenie "Gołymi rękami" na obraz, otrzymalibyśmy zgrabną miniaturę o otwartym zakończeniu. Raczej nieszczególnie poetycką, z pewnością silnie oddziałującą na zmysły.

 Jeśli starotestamentalna zasada "oko za oko, ząb za ząb" ma jeszcze współcześnie jakiekolwiek zastosowanie, znalazł je bez wątpienia Bart Moeyaert. Głównego bohatera, małego Warda, spotykamy, gdy pełen emocji ucieka, trzymając pod pachą zabitą chwilę temu kaczkę. To ukochana kaczka Betjemana. Niewiele potrzeba, by mężczyzna zastosował karę odwetu. W pierwszych scenach ginie więc również pies chłopaka, Elmer. Do tego momentu wydaje się, że historia, jakkolwiek okrutna i tragiczna dość symetrycznie rozkłada swoje akcenty. Postęp fabuły odkrywa nowe wątki, które rzucają światło na ewentualne motywacje Warda. Czy chłopak został sprowokowany? A może sam prowokował?

Moeyaert jest wnikliwym obserwatorem, ale tylko do pewnego stopnia wiarygodnym. Dzięki pierwszoosobowej narracji wchodzimy w skórę dziecka bardzo gładko, ale trochę jak przypadkowi świadkowie lub jak ktoś przeniknięty sennym marzeniem, które nie daje się osaczyć. Być może to wina pewnej przesadnej rutyny z jaką Moeyaert konsekwentnie prowadzi czytelnika przez tych zaledwie sto stron książki. A może zbyt słabo znamy Warda, by się z nim zidentyfikować, polubić go, a wreszcie zacząć z nim współodczuwać.

Ponura, nie dająca nadziei historia, która nie stroni od okrucieństwa to najbardziej jaskrawy wyróżnik "Gołymi rękami". Nie sposób przejść obojętnie wobec faktu, że oddajemy w ręce dzieci książkę, która swoją dziecięcość zachowała chyba wyłącznie w obecności niedorosłego bohatera. Ward nie dojrzał do sytuacji, która go dotknęła, a na polu bitwy pozostał całkowicie sam. Przemoc, która sączy się z poszczególnych relacji, będzie być może jedynym przesłaniem z jakim czytelnik pozostanie po skończeniu książki.