Pokazywanie postów oznaczonych etykietą detektywistyczna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą detektywistyczna. Pokaż wszystkie posty

4/29/2022

Gra o spadek


 Gra o spadek (Westing Game), Ellen Raskin, tł. Emilia Kiereś, Kropka 2022.

Kultowa powieść dla dzieci, która w 1979 roku zdobyła prestiżową nagrodę - Newberry Medal, przyznawaną corocznie przez stowarzyszenie amerykańskich bibliotekarzy twórcom najlepszej literatury dla najmłodszych, ukazuje się w Polsce po raz pierwszy. Tłumaczenie Emilii Kiereś zachwyca bogatą polszczyzną oraz udaną strategią przekładu zawiłej zagadki słownej. Choćby dla niego, warto sięgnąć po tę powieść. A co w środku? Posłuchajcie o panu Westingu i jego grze.

Rzecz ma miejsce w ekskluzywnym apartamentowcu "Wieże Zachodzącego Słońca" położonym na odludnym wybrzeżu jeziora Michigan. 6 mieszkań i dwunastu barwnych lokatorów-spadkobierców zaproszonych przez domniemanego nieboszczyka-milionera Sama Westinga do udziału w osobliwej grze. Kto spośród nich, korzystając z przygotowanych zestawów wskazówek, wyśledzi zabójcę Westinga, ma szansę zdobyć całą fortunę denata. Westing dzieli mieszkańców wież na dwuosobowe zespoły, które przystępują do ostrej rywalizacji.

Ellen Raskin koncentruje uwagę czytelników na bogatych portretach psychologicznych, jak rasowy dochodzeniowiec, grzebiąc w ich przeszłości, relacjach, nietypowych nawykach i ukrytych problemach. Atmosfera jest gęsta, a poczucie zagrożenia związane z obecnością mordercy podsycają niespodziewane wybuchy, które u kilku osób powodują pewne obrażenia. Tymczasem tylko uważna lektura jest w stanie doprowadzić nas do rozwiązania zagadki, zanim zrobią to bohaterowie. Krawcowa, lekarz, sędzia, sekretarka, szef restauracji, nastolatka, odźwierny, chłopak na posyłki - kalejdoskop postaci jest tak różnorodny i bogato opisany, że chcąc nie chcą dajemy się zwieść delikatnej siateczce intryg, często gubiąc się w niuansach.

Mam zresztą poczucie, że skala problemów osobistych z jakimi borykają się bohaterowie (alkoholizm, samotność, rozgrywki małżeńskie, rasizm), nie przystaje do potrzeb i zainteresowań czytelników 9+, do których teoretycznie adresowana jest powieść. Kiedy czytałam, myślałam o nastolatkach 13+, które mogłyby docenić wyrafinowaną problematykę postaw i metamorfozy bohaterów, a potem sięgnąć po książkę, kolejny i kolejny raz, żeby nacieszyć się aluzjami, którymi autorka faszeruje powieść jak drożdżowe ciasto rodzynkami.

"Gra o spadek" to książka na wskroś amerykańska, o czym przekonujemy się jednak dopiero po zakończeniu lektury, gdy poznajemy rozwiązanie zagadki. Być może dlatego, powieść od czterdziestu lat cieszy się niesłabnącą popularnością jako lektura szkolna i bywa wskazywana jako idealna książka do czytania w Dzień Niepodległości. Jednocześnie pojawiają się głosy, że kwestie społeczne, takie jak różnorodność kulturowa czy niezależność kobiet, nakreślone są w sposób krzywdzący i stereotypowy. 

"Liczy się nie to, co macie, lecz to, czego Wam brakuje" - powtarzana jak mantra wskazówka Sama Westinga pozostaje pięknym, niepisanym mottem książki.

7/20/2020

Ruby Redfort


Ruby Redfort. Spójrz mi w oczy, Lauren Child, tł. Ewa Rajewska, Wydawnictwo Dwie Siostry 2020.

Lauren Child nieodwołalnie i przede wszystkim kojarzy się z Charliem i Lolą. Seria picturebooków o ciekawskiej parze dzieciaków zyskała uznanie jurorów (Kate Greenaway Medal 2000), ogromną popularność wśród czytelników oraz doczekała się animowanej wersji. Ruby Redfort to zupełnie nowe oblicze autorki. Mały James Bond w spódnicy ma szansę stać się ulubioną bohaterką początkujących czytelników, którzy właśnie kończą przygodę z "Lassem i Mają".

 
"Ruby Redfort" bezpiecznie plasuje się w kategorii lekkiej przygodówki z kryminalnym zacięciem. Z jednej strony spokojne środowisko amerykańskich sfer wyższych lat 70., z drugiej tajna agencja wywiadowcza i groźna szajka przestępcza, a w centrum niepozorna nastolatka o ponadprzeciętnej inteligencji i dużym sprycie. Jeśli dodać do tego sprawdzonego kumpla, kamerdynera - kryptoagenta i totalnie pustych, słabo kojarzących rodziców, akcja może ruszyć do przodu. "Spójrz mi w oczy" nie jest jednak książką, która zaskakuje oryginalnością. Czyta się lekko, choć miejscami wydaje się być odrobinę przeszacowana objętościowo i łatwo stracić zainteresowanie fabułą. Konwencja zdaje się sięgać nieco dalej niż zwykły kryminał, brnąc nieco w zamierzony lub przypadkowy pastisz, który dorośli czytelnicy z łatwością zauważą, dzieci być może nie. Antypedagogiczne zacięcie autorki obarcza dojrzałych bohaterów zestawem przeróżnych wad, co sprawia, że Ruby działa praktycznie w pełnej wolności, ciesząc się niezależnością i twórczym impetem.

Interesujący dodatek, który książce przydał smaczku a mnie przyprawił o zawrót głowy to szyfr. Żeby rozszyfrować część tajnej korespondencji, trzeba znaleźć drogę do klucza, posługując się wskazówkami ukrytymi w książce. Zadanie tylko z pozoru wydaje się łatwe (dziękuję Dwóm Siostrom za pomoc :)), a w rzeczywistości wymaga mnóstwa cierpliwości i samozaparcia, bo klucz schowany jest w tekście w jednym miejscu i łatwo go przeoczyć. Osiągnięcie celu daje jednak wiele satysfakcji i budzi ochotę na więcej.

11/13/2019

Kobra



Kobra, Katarzyna Wasilkowska, Wydawnictwo Literatura 2018.

Wokół najnowszej powieści Katarzyny Wasilkowskiej krąży widmo polskich przygodówek z lat 60. i 70., na których wychowały się co najmniej dwa pokolenia czytelników. Widmo przyjazne wobec rodziców, dla współczesnych dzieciaków już pewnie nieco zamazane. Aktualny kontekst czasowy niesie wprawdzie powiew świeżości, ale na pierwszym planie pozostają nudne wakacje na wsi, wątek historyczny i lokalna zagadka. Pachnie Bahdajem i Szmaglewską, Nienackim i Niziurskim? Na odległość.

Do klubu anonimowych miłośników polskiej przygodówki dla młodzieży zapiszę się pierwsza. Co tam anonimowych - niech będą i jawni. Mimo że wakacje co roku spędzałam w podwarszawskim letnisku, w cieniu sosny przewracając kolejne strony książki, plecak bohaterów kleił mi się do pleców, pył z drogi osiadał na twarzy, a dreszcz strachu czaił się po plecach. To te książki zrobiły ze mnie czytelnika i to one rozbudzały wyobraźnię, gdy ustawiony na werandzie turystyczny junost śnieżył na ekranie rozmazaną dobranocką. Katarzyna Wasilkowska powtarza moje doświadczenia sprzed lat i robi to bardzo przekonująco.

"Kobra" jest powieścią, która bardzo dobrze rozkłada akcenty. Główny bohater to postać trwale osadzona w fabule. Jego tragedia związana z nieszczęśliwym wypadkiem i okaleczeniem sytuuje go gdzieś między bohaterem tragicznym a samotnym wojownikiem. Budzi sympatię i zaufanie, ale nie litość. Wokół jego postaci nadbudowany zostaje ciekawy wątek rodzinny, który czytelnik poznaje razem z chłopakiem. Wreszcie intrygująca panorama lokalnej wiejskiej społeczności, z jej konfliktami, słabościami, ale też swoistym kolorytem i godną pozazdroszczenia wewnętrzną solidarnością. Gdzieś w tle pojawia się autentyczna historia wojenna, a teoretycznie na samym wierzchu wątek Kobry - tajemniczego motocyklisty, stającego w obronie słabszych i wymierzającego sprawiedliwość wedle własnych zasad.

Odnoszę wrażenie, że Kobra jest w powieści elementem najsłabszym i najmniej przekonującym. Dodaje aury tajemniczości, ale ostatecznie psuje zakończenie i kradnie mu wiarygodność. Wasilkowska bardzo sprawnie ciągnęła fabułę, niemal do końca trzymając w ryzach wszystkie wątki i własną fantazję, by na koniec jednak dać się ponieść i wpaść w sidła nieco naiwnego finału. Sposób rozbicia szajki przestępców i wyjątkowo niespójna postać Kobry to dwa minusy, które zaważyły na moim odbiorze powieści. Gdyby dało się przeczytać alternatywne zakończenie, chętnie bym to zrobiła.

Czy "Kobra" napisana w starym sprawdzonym kluczu ma szansę trafić do współczesnych dzieciaków? Jeszcze nie wiem. Czy zakończenie się obroni? Bardzo jestem ciekawa. Autorka ewidentnie ma plan, by chemia powstała i to nie tylko między czytelnikiem a jej książką, ale całym nurtem poprzedników. W rozmowach bohaterów co i raz powracają kolejne nazwiska, od Adama Bahdaja po Zuzannę Orlińską. A sama Kobra to przecież ukłon w stronę klasyki kina akcji. Poza Potterem i Marvelem jest jeszcze inny świat.

7/24/2016

Detektywi z klasztornego wzgórza


Detektywi z klasztornego wzgórza
Zuzanna Orlińska
Literatura 2016











W "Detektywach z klasztornego wzgórza" Zuzanna Orlińska prezentuje czytelnikom przykład detektywistycznej powieści historycznej, której akcja przenosi nas w lata 30. XX w. do Czerwińska nad Wisłą. Miasteczko szykuje się na wizytę prezydenta Mościckiego, a w klasztorze trwają prace remontowe w starym kościele. W tym czasie, dwójka młodych bohaterów, córka szefa zespołu konserwatorskiego, Bronia i syn czerwińskiego restauratora, Jerzyk, próbuje rozwikłać zagadkę tajemniczego malarza Trąbaczewskiego, który kręci się po okolicy. Trop prowadzi w dwóch kierunkach: celem podejrzanego może być zamach na życie głowy państwa lub sekret skrywany w murach opactwa. O pomoc w wyjaśnieniu tajemnicy dzieci proszą Kornela Makuszyńskiego...

Makuszyński w powieści Orlińskiej pojawia się jednak nie tylko w roli bohatera. Cała książka przesiąknięta jest duchem jego powieści. Autorka celowo stylizuje język, by jak najwierniej oddać styl swego mistrza. Czym dalej posuwamy się w lekturze, tym skuteczniej Orlińska wchodzi w buty Makuszyńskiego, aż do całkowitej mimikry. Siłą powieści są bez wątpienia świetnie nakreślone realia historyczne, łącznie z przemyceniem do fabuły w roli postaci drugoplanowych, elity towarzyskiej dawnej Warszawy. Głównym bohaterem powieści i największą gwiazdą pozostaje jednak Czerwińsk, któremu autorka przygląda się bardzo uważnie. Nawiązuje do historii miasta od czasów Templariuszy, nęci autentycznymi opowieściami o zaginionych skarbach, opisuje relacje towarzyskie, włączając osobiste wspomnienia dotyczące własnej rodziny. Okazuje się być niezwykle wnikliwą dokumentalistką, która jednocześnie przeplata fakty z fikcją literacką w sposób prawie niezauważalny.

"Detektywi z klasztornego wzgórza" czytają się lekko, zwłaszcza gdy książka nabiera nieco rozpędu. Orlińska śmiało kreśli fabułę i precyzyjnie spina wątki. Oddaje w ręce czytelników książkę przemyślaną i dopracowaną w szczegółach. Nie ukrywam jednak, że przez pierwsze sto stron poważnie zastanawiałam się, czy pomysł z naśladowaniem mistrza Makuszyńskiego wyjdzie autorce na zdrowie.  Do to pory zresztą, mimo że wiem już, iż książka warta jest poświęconego na czytanie czasu, szukam głębszego uzasadnienia dla realizacji tego pomysłu, innego niż oddanie hołdu sławnemu pisarzowi albo rozbudzenie zainteresowania jego twórczością. Wspominam świetnego "Pisklaka" i marzę o więcej cukru w cukrze - więcej Orlińskiej w Orlińskiej.