6/16/2015

Liczypieski


Liczypieski
Ewa Kozyra-Pawlak
Nasza Księgarnia 2015

Od  dawien dawna wyczekuję autorskiej książki dla najmłodszych na miarę "rudego malarza" Stannego. Odklepuję kolejne zdrowaśki, trzymam kciuki i co tam jeszcze można robić, ilekroć w zapowiedziach pojawia się nowa pozycja. W myśl zasady pisać każdy może i w związku z trwającą modą na wszechstronność artystyczną, jesteśmy stale raczeni poetycką lub epicką twórczością polskich ilustratorów.

Długo by opowiadać, jak trafił na naszą półkę osobisty egzemplarz "Liczypiesków". Pokrótce rzecz ujmując, zaczęło się od przedszkolnego śpiworka, z materiału zaprojektowanego przez Ewę Kozyrę-Pawlak z kolekcji "Psykliści". Potem rzutem na taśmę pojawiła się wypożyczona z biblioteki książka i to był początek końca moich niespełnionych nadziei związanych z tym tytułem.





"Liczypieski" graficznie bazują na tej samej, sprawdzonej od lat technice wycinanek z tkaniny. Ewa Kozyra-Pawlak obok Elżbiety Wasiuczyńskiej jest niezaprzeczalną mistrzynią tej metody. "Liczypieski" wizualnie trzymają wysoki standard i są miłą dla oka, świeżą i angażującą artystycznie książką. Podobnie sprawdzony motyw wyliczanki (uwielbiam "10 bałwanków" Wandy Chotomskiej) wprowadza w znajome rewiry powtarzalnych zwrotek.



Tekstowi brakuje jednak tej lekkości, którą autorka zaprezentowała w tłumaczeniu "Co było potem?" Tove Jansson. Nawet przy założeniu, że prosta rymowana struktura była celowym zabiegiem, głośne czytanie "Liczypiesków" oznacza serię niemiłych potknięć. Kozyra-Pawlak nie tylko gubi rytm wiersza, przypadkowo łamie strukturę, ale również stosuje metodę pierwszych skojarzeń, prowadząc do takich leksykalnych kwiatków jak ten:

"zamiast liczyć jak wszyscy barany
niesamotny (sic!) już pan liczył psy"



Najkrótszą i najtrafniejszą recenzję zaproponowała Najstarsza, po tym jak Sadzonka wcisnęła jej "Liczypieski" do głośnego czytania: "Fajna historia, ładne ilustracje, tylko ten tekst taki pitu-pitu". Przyznam, że ta mało profesjonalna ocena bardzo przypadła mi do gustu.  Tekst "pit-pitu" swoim zwyczajem staram się ulepszać. "Liczypieski" musiałam jednak kupić, bo Sadzonka bardzo zaborczo potraktowała egzemplarz z biblioteki, oświadczając, że nie zamierza się z nim rozstawać.

Czytaj także

8 komentarzy:

  1. A tak liczylam, ze to swietne bedzie... No nic, kupimy i tak pewnie, choc wielka szkoda ze tekst kuleje :-/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieciom się podoba... Tylko ciągle mam wątpliwości, cz wychowywać na kiepskich tekstach, jak można na świetnych.

      Usuń
  2. Zupełnie nie skojarzyłam, że autorka "Liczypiesków" przetłumaczyła "Co było potem?". "Liczypieski" wypożyczyłam z biblioteki, przeczytałam sama, a córce nawet nie proponowałam. Książka jest bardzo ładna, ale niestety treść zgrzyta w wielu miejscach. Odpuściłam. Za to do "Co było potem?" wracamy z córką bardzo często. Najpierw wypożyczyłam, potem się zachwyciłam a na końcu - zapragnęłam mieć na własność. A na "Liczypieski" przymknę oko, traktując jako wypadek przy pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za poparcie.:) Dobrze wiedzieć, że są jeszcze inni kontestatorzy oprócz mnie. ;)

      Usuń
  3. Przyznam,że ja nie przepadam za rymowaniem. A gdzie te świetne teksty?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyciągnęłam właśnie z półki zbiorek wierszy Marianowicza do zabrania na wakacje. Będę sączyć w dzieci.

      Usuń
  4. No dpbrze, Marianowicz... i co dalej?
    (zawsze wszyscy zaczynają od Tuwima, Brzechwy i potem nic... więc co jeszcze?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak się składa, że jestem świeżo po wykładach prof. Papuzińskiej. :) Co my tam mamy: Barańczak, Chotomska, Gellner, Wawiłow, Kulmowa, Kern, Wolny-Hamkało, Rusinek. Ostatnio odkryłam kilka dobrych wierszy Strzałkowskiej. Beręsewicz popełnił fajny zbiorek "Czy pisarzom burczy w brzuchu?"...

      Usuń